czwartek, 21 kwietnia 2016

Część 8 - Olśnienie

Camille ocknęła się słysząc hałasy z głębi mieszkania. Nieprzytomna jęknęła i przekręciła się na drugi bok. Leżała w łóżku w swoim pokoju, a Lupus leżał pod przeszkloną ścianą, wylegując się promieniach wschodzącego słońca. Była piękna pogoda. Widok zza szklanej tafli kierował się na wschód i z jej pokoju widać było w oddali centrum Paryża i wieżę Eiffla. Dziewczyna wpółprzytomna po omacku szukała ręką swojego telefonu na stoliku nocnym, by sprawdzić, która godzina.
8:26
- Lu, jak mi się nie chce wstawać. Jestem wykończona, nie mogłam spać... - jęknęła sennie chowając głowę w poduszki. – Napisz mi zwolnienie ze szkoły.
- Bardzo śmieszne. – odpowiedział rozbawiony zwierzak. – Nie chodzisz do szkoły od bardzo dawna, a ja nie jestem twoją mamą, by pisać zwolnienia.
- Czasami jesteś strasznie bezużyteczny. – spojrzała na niego, podciągając się na łokciach. Ziewnęła bardzo mocno i znów padła na pierzynę. – Widzisz, nie potrafię wstać.
- Wstawaj, na dole ktoś robi hałas. Spać mi nie daje.
- Lupus, naprawdę jesteś bezużyteczny. – spojrzała na niego sennymi oczami. 
Po kilkunastu minutach walki, w końcu zdołała się wyczołgać z łóżka i poczłapała do łazienki, by skorzystać z toalety. Przelotnie spojrzała w lustro, by zobaczyć jak koszmarnie wygląda – włosy w ogromnym nieładzie wyraźnie wskazywały, że tej nocy miała problemy ze snem, oczy podkrążone i mocne sińce pod nimi mówiły, jak bardzo jest zmęczona. Kiedy wyszła z łazienki, skierowała się w stronę drzwi, by zejść na parter mieszkania.
- Nie chcesz się przebrać? – zapytał zaciekawiony wilk, patrząc nieodgadnionym wzrokiem na dziewczynę. Jej piżama składała się z bawełnianych spodni w kratę i lekko prześwitującą koszulkę z głębokim dekoltem.
- Nie. Nie mam siły, muszę najpierw napić się kawy... - powiedziała i wyszła z pokoju.
Schodziła ze schodów na bosaka, trzymając się barierki w razie, gdyby straciła równowagę. W salonie grał telewizor, tradycyjnie z telewizją śniadaniową. Pokierowała się w stronę kuchni skąd dobiegały hałasy, drapiąc się po głowie.
- Dzień dobry. A cóż to? Zła noc?
- Zamknij się, Daniel. – przywitała się na swój własny sposób Camille, podchodząc do wyspy kuchni i wdrapując się na krzesło barowe. – Zrobisz mi kawy? Bardzo cię proszę.
- Twoja kawa jest już gotowa. – podał jej kubek z gorącym płynem.
- Dzięki. – odpowiedziała i przyłożyła kubek do ust. Kiedy pociągnęła łyk gorącej kawy, poczuła się znacznie lepiej. Wtedy spojrzała na chłopaka i dopiero teraz zdała sobie sprawę z jednego detalu. – Ej, a ty już ubrać się normalnie to nie umiesz?
- Ale o co ci chodzi? – uśmiechnął się szeroko, ukazując piękny uśmiech. Miał na sobie tylko spodnie od piżamy, do tego nisko zawieszone na biodrach; żadnej koszulki ani niczego więcej. Widać było, że dwudziestotrzylatek dumnie prezentuje swoje dobrze zbudowane ciało. – Coś ci nie pasuje?
- Jak już śpisz w samych spodniach to śpij, ale jak wychodzisz ze swojego pokoju, mógłbyś chociaż założyć koszulkę, wiesz? – oczywiście, że jej nie przeszkadzał ten widok. Znali się na tyle długo z Danielem, że ten widok nie robił na niej żadnego wrażenia, ale przecież ku tradycji musiała się czegoś przyczepić na „dzień dobry". – Przypominam, że to moje mieszkanie i może sobie nie życzę takich okropnych widoków z samego rana, wiesz?
- A tam gadasz. Wiem doskonale, że to lubisz. – zaśmiał się szczerze. Ich relacja, kiedy są między ludźmi, a kiedy są sam na sam drastycznie się zmienia. Są dla siebie milsi, bardziej przyjacielscy i życzliwsi... zazwyczaj. To było dla nich obojgu dziwne, ale inaczej nie potrafili. Camille sama chyba wolała już przebywać z nim na osobności, wolała go takiego, jakim był przy niej. – Zresztą kto to mówi? Dziewczyna, która pokazuje się publicznie w przezroczystej koszulce. Oczywiście z góry mówię, że ja nic przeciwko temu nie mam.
- Głupi jesteś, nie jest przezroczysta. – zaśmiała się i pociągnęła kolejny łyk kawy. – I nie gap się na moje cycki. Poszukaj sobie innych do gapienia się.
- Za późno. Nie mam na to ochoty. Wole twoje. – odpowiedział, robiąc minę małego kociaka. – Dobra! Pytanie: śniadanie?
- Rób, ja ci gotować nie będę. – uśmiechnęła się, opierając brodę na dłoni.
- To ma być kara? – uniósł brew, uśmiechając się flirciarsko.
- Tak. Za moje cierpienia.
- W sumie już prawie jest gotowe. W nocy jeszcze szukałaś? – zapytał już poważnym głosem, kończąc robienie śniadania.
- Tak. – odpowiedziała smutno. – Ale dalej nic. Jesteś kompletnym zjebem. Tak w ogóle, to czego ty oczekujesz?
- Nie wiem. Ta osoba ma mnie zaskoczyć.
- No nie, no ciebie to tylko zabić można. – zrobiła face palma, aż zabolała ją głowa od tego.
- Przyznaj, że jeszcze tego nie zrobiłaś, bo beze mnie byłoby ci nudno. – spojrzał na nią pewny siebie.
- Wmawiaj sobie. – mrugnęła i wstała ze stołka, wychodząc z kuchni z kubkiem w ręce. – Idę obejrzeć program, może coś mnie oświeci.
- Okej, zaraz przyniosę tam talerze.

Dziewczyna rozsiadła się wygodnie na kanapie, podciągając kolana pod brodę. W telewizji jak zwykle gadali o samych głupotach i nic nie pomagało jej w znalezieniu rozwiązania problemu.
- Gdzie śniadanie? – nagle pojawił się Lupus, siadając koło niej.
- Zaraz będzie. – odpowiedziała automatycznie, myślami błądząc gdzie indziej.
- S'il vous plait! – do pokoju wszedł Daniel niosąc w rękach dużą tackę. Postawił talerz na stoliku przed Camille, drugi obok jej, a trzeci na ziemi. – Nadal mnie to śmieszy, że Lu je z talerza.
- Skoro tak woli... - wzruszyła ramionami i zaczęła konsumować posiłek. Dopiero wtedy zrozumiała, że była strasznie głodna. – Bardzo dobre ci wyszło, teraz to ty ciągle będziesz gotować.
- Pomyślimy o tym. – spojrzał na nią z tajemniczym uśmiechem. – Mogę o coś zapytać? Co to za randka?
- Randka? – spojrzała na niego i powtórzyła zdziwiona. – Jaka randka?
- Ta na którą miałaś wczoraj iść.
- Nie miałam iść na żadną randkę. Chciałam wczoraj zrobić niespodziankę Marinette i ją odwiedzić.– odpowiedziała normalnie, znów biorąc się za jedzenie. Wkładając widelec do ust, spojrzała na piosenkarza, a jego mina zdradzała, że nie takiej odpowiedzi się spodziewał. – A co?
- Zostawiłaś coś wczoraj nie na swoim miejscu. – zmienił temat i rzucił w dziewczynę jej czarnym kapeluszem, który leżał obok niego. – Dzisiaj o mało na niego nie usiadłem.
- Nie rzucaj nim, wiesz, że jest mi drogi! – skarciła chłopaka, chwytając kapelusz w powietrzu.
Odłożyła talerz i uważnie mu się przyjrzała, czy nie został uszkodzony. Spojrzała we wnętrze kapelusza i zauważyła małą rzecz – mianowicie wyhaftowane złotą nitką imię twórcy kapelusza.
– Kamila? Wszystko w porządku? - zapytał chłopak, też odkładając talerz na blat stolika. – Co ci jest?
I nagle Camille olśniło.
- Mam! – wykrzyknęła i poderwała się na równe nogi. – Jezus Maria, no jasne! Chodź! – chwyciła zdziwionego Daniela za rękę i pociągnęła go. – Zbieraj się! Mam dla ciebie projektanta!
Już robiła krok przed siebie, kiedy chłopak pociągnął ją za rękę w swoją stronę.
- Dobra, dobra. – zaśmiał się, chwytając Camille w pasie, chroniąc ją przed upadkiem, bo straciła równowagę. – Ale najpierw skończysz śniadanie. Nigdzie się nie pali.
- JESZCZE się nie pali. – poprawiła go kąśliwie, zdejmując jego dłonie ze swojego ciała. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz