sobota, 16 kwietnia 2016

Część 1 - Początek

Lubiła, kiedy wiatr i promienie słońca muskają jej skórę podczas jazdy samochodem. Wprawiało ją to zawsze w lepszy nastrój niż obecny. Zajmując nieustannie lewy pas autostrady mijała kolejno jeden pojazd... drugi... trzeci... dziesiąty, setny. Spojrzała na zegar - pędziła prawie 200km/h i ani myślała zwolnić. 
Gdyby tylko rodzice wiedzieli, co ja robię - zaśmiała się w duchu. - Dostaliby zawału.
Już od paru godzin siedziała w czarnym sportowym kabriolecie, w drodze do nowego miejsca tymczasowego zamieszkania. Miała zaledwie ponad dwadzieścia lat, a mieszkała już praktycznie w każdym zakątku świata. Nie jedna osoba zazdrościła jej podróżowania, ale nikt nie zdawał sobie sprawy jakie niosło to za sobą konsekwencje - niczego nie mogła być w życiu pewna. Nie miała żadnego pewnego miejsca postoju, gdzie mogłaby odpocząć, odetchnąć, ukryć się przed światem - nie miła domu, bezpiecznego, jej i tylko jej. Z tego powodu często mówiła na siebie "Asunnoton", co po fińsku oznaczało bezdomnego. Mimo ciągłego poznawania coraz to nowych ludzi z całego świata, czuła się bardziej samotna niż powinna. Jej aktualnie jedyną rodziną byli ludzie z jej pracy, między innymi uroczy choreograf Markus, menadżerka Andrea, człowiek od "co i do czego" czyli ukochany stylista Phillipe, najbliższa jej ze wszystkich Domenica -  dziewczyna uniwersalna z ADHD, pomóc potrafi każdemu jak może, ale jej głównym zadaniem jest branie udziału m.in. w komponowaniu muzyki i nagrywaniu, dlatego najczęściej siedzi zamknięta w reżyserce z jej zawodowym partnerem i pracuje bardzo ciężko. 
Nagle rozległ się charakterystyczny sygnał połączenia. Przyciszyła radio, założyła na ucho zestaw słuchawkowy i odebrała telefon
- Halo? Cześć, Andreo. - przywitała się, uśmiechając się przy tym tak, jakby Andrea stała tuż przed nią.
- Witaj, kochanie! Powiedz, wylecieliście już? Bo oczywiście nie mogę dodzwonić do Daniela...
- Niestety, ale nie znam odpowiedzi akurat na to pytanie. Nie wiem czy już odlecieli. - odpowiedziała zakłopotana, a po drugiej stronie usłyszała głęboką, niezręczną ciszę, trwającą jak dla mnie zdecydowanie za długo.
- Jak to "nie wiesz"? - zdenerwowała się kobieta. Od kiedy urodziła dziecko i wróciła z macierzyńskiego, stała się strasznie opiekuńcza.. chyba nawet za bardzo. - To gdzie ty jesteś w takim razie? 
- W Niemczech na autostradzie. Zapakowałam się w samochód i wyjechałam o świcie, niedługo będę na granicy z Belgią...
- I Daniel pozwolił ci na to, byś jechała sama?! - przerwała jej z niedowierzaniem w głosie. 
I znowu to samo... Kiedy ludzie przestaną uważać, że nie mogę zrobić ani jednego kroku bez jego wiedzy czy zgody? Przecież nie jestem jego własnością!
- Nie, nawet o niczym nie wiedział. - odparowała triumfalnie. On nienawidził, kiedy się od niego oddalała, nie mówiąc już o samotnej podróży samochodem bez jego wiedzy. - Dowiedział się w trakcie mojej podróży, inaczej zrobiłby wszystko by mnie powstrzymać. I nie jestem sama! Jest przecież ze mną Lu. 
Spojrzała we wsteczne lusterko na znudzonego wilka o szarawej maści, leżącego na tylnej kanapie. Niedługo będzie postój, wytrzymaj jeszcze chwilę. - powiedziała do niego w myślach.
- To nie znaczy, że możesz od tak wyjeżdżać w taką podróż bez niczyjej wiedzy, dziewczyno! - westchnęła zrezygnowana Andrea. - A jakby coś ci się stało?
- A co jeśli nagle akurat w naszym samolocie przestały działaś oba silniki? Albo walnął w nas meteoryt naprowadzony nadnaturalną siłą UFO, którym akurat nie spodobała się ostatnia piosenka Daniela, bo jest zbyt shitowa? - odparowała, wkładając w każde słowo jak najmniej emocji, by Andrea zrozumiała o czym mówi.
- Okej, rozumiem co chcesz mi przekazać. Zresztą nieważne, i tak już nie da się ciebie zawrócić skoro zajechałaś tak daleko. - odpowiedział, siląc się na spokój i opanowanie, po czym zaśmiała się, dodając - I nie mów, że ostatni kawałek jest shitowy, bo sama przecież go napisałaś. Aha, i o 18:30 jest zebranie całego zespołu w studio, porozsyłam już wszystkim dokładny adres dla przypomnienia. Tylko proszę, jedź ostrożnie !
- Doooooobrze MAMO. - odpowiedziała ironicznie i się rozłączyła. 
Po kilkunastu minutach jednak przypomniała sobie, że musi wykonać jeden telefon. Chwilę szukała kontaktu w telefonie, a kiedy w końcu go odnalazła, wybrała numer i po trzech sygnałach ktoś odebrał.
- Je l'écoute? - odezwał się skrzekliwy, okropny głos w słuchawce. Był tak okropny, że za każdym razem przeszywały ją ciarki na skórze.
- Bonjour, Monsieur Grenouille! Z tej strony Camille Milano... Milanowicz. Nie wiem jak ma pan mnie tam zapisaną. Chciałam tylko przypomnieć moją wcześniejszą zapowiedź, że zjawię się dzisiaj w mieszkaniu. Mam nadzieję, że wszystko idzie w całkowitym porządku?
- Naturalnie. - odparł ponurym, oficjalnym tonem. - Pani dom jest już gotowy na pani przyjazd panno Milan. W razie jakichkolwiek problemów proszę się do mnie zgłosić do portierni. 
- Dziękuję bardzo, do widzenia. - rozłączyła się nie czekając na reakcję "Żaby" i zdjęła słuchawkę z ucha. 
Gdy spojrzała na telefon, zauważyła komunikat o 21 nieodczytanych wiadomościach. Westchnęła w duchu i zaczęła zwalniać, bo zbliżała się do granicy. 
Tuż za granicą zjechała na najbliższą stację benzynową. Tankując samochód, sięgnęła po komórkę, by dowiedzieć się co się dzieje. Tak jak przypuszczała, prawie wszystkie wiadomości były od Daniela: "gdzie jesteś?", "odezwij się", "żyjesz? nie rozbiłaś się?" i wiele innych podobnych tekstów, które niesłychanie drażniły Camille. Prawie, bo jedna wiadomość przyszła od Domenici:
"Hej, stara, weź ty mu odpisz, bo z nim się wytrzymać tu nie da! Czemu o mnie nie pomyślałaś!? Wiedziałaś, że on wpadnie w istny szał po tym, jak sobie pojedziesz bez niczyjej wiedzy, teraz przez ciebie wszyscy tu cierpimy! Napisz mu cokolwiek, nawet to żeby sie wypchał, to bardzo w twoim stylu, ale nie zapomnij, że i tak masz u mnie istną masakre piłą mechaniczną za to wszystko!"
Westchnęła - Faktycznie, nie pomyślałam o tym, że konsekwencje tego poniosą inni... głupia ja! Mogłam przynajmniej ich uprzedzić, zaopatrzyliby się chociaż w chloroform na przykład, żeby go uśpić  czy coś. 
Wsiadając za kierownicę, skleiła parę słów w odpowiedzi do Daniela i odjechała dalej, na parking za stacją. Wróciła się i weszła zapłacić za paliwo, butelkowaną wodę, jakąś przekąskę i kawę. Dużo kawy. 
Wróciła do zaparkowanego samochodu, biorąc plastikową miskę zza siedzenia pasażera, wypuściła Lu i sama usiadła na krawężniku, opierając się plecami o bok przedniego zderzaka. Nalała troche wody do miski i podsunęła ją Lupusowi, a sama sięgnęła do kieszeni swojej kurtki i wyciągnęła papierosa wraz z ozdabianą zapalniczką. Kiedy tak odpoczywali, nagle krzyknęła jakaś kobieta i Camille popatrzyła się w tamtym kierunku. Jakaś para w średnim wieku, która zaparkowała jakieś pięć metrów od niej gapiła się na nią przerażona. A raczej nie na nią, tylko na coś obok niej.
- Wilk! Wilk!! - krzyczała histeryczka, robiąc hałas na cały parking. - Zaraz nas zaatakuje....!
- Żaden wilk... - wycedziła wściekle przez zęby Camille, ledwo panując nad sobą. - ...tylko wilczur. To normalny, zwykły pies! I jest dobrze wychowany, nie będzie nikogo atakował, dopóki ja mu nie rozkażę - ostatnie słowa wypowiedziała takim tonem i mimiką twarzy, dając im przekaz jasny do zrozumienia: "Radze wam się odwalić i zmiatać stąd jak najszybciej, bo nie ręczę za siebie". Tak szybko jak się zjawili, tak szybko zniknęli, a Camille z ciężarem na sercu westchnęła zamykając oczy i zaczęła głaskać Lu po głowie - Nie rozumiem tego dlaczego ludzie tak bardzo boją się wilków. Nic o nich nie wiedzą.. To mnie tak bardzo boli..

- Wiem - usłyszała.

_______________________________________________________________________________

Oto początek powieści rodzącej się w głownie. Narazie nic konkretnego, ale z czasem mam nadzieję, że rozwinie się to bardziej ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz