Była już gotowa -
ubrała się standardowo: czarne przylegające spodnie, podkreślające jej długie
nogi, czarną, elegancką bluzkę i skórkową czarną lekką kurteczkę. Myślała czy
by jeszcze założyć szpilki, ale Camille skrzywiła się na samą myśl, jak wielkie
katusze by ją czekały gdyby cały wieczór miałaby w nich spędzić, dlatego
postawiła standardowo na czarne, wysokie trampki. Kiedy wychodziła z
mieszkania, złapała torebkę i czarny kapelusz z dużym rondem, założyła go na
głowę, wsunęła na nos czarne Ray Bany Aviaroty i odwróciła się do Lu. Czy w jej
szafie istniał inny kolor niż czarny? Nie. A tak naprawdę? Niby tak, ale
Camille nie przyjmowała do wiadomości, chyba, że samo ją oświeci, by założyć
biały T-shirt niż czarny, bądź zamiast czarnych - ciemnoszare spodnie.
- Co Lu, zostajesz w
mieszkaniu? - zapytała, widząc, że wilk leży sobie wygodnie na kanapie. Kiedy
ten zareagował tylko otwierając oczy i patrząc na nią z ukosa, nawet nie
podnosząc głowy, dziewczyna się zaśmiała. - Okropny z ciebie leń!
Ruszyła do drzwi i
zamknęła za sobą na cztery spusty. Kiedy wyszła z windy, na portierni nie było
już dziewczyny, którą widziała parę godzin wcześniej, lecz siedział za blatem
młody chłopak, bawiący się telefonem, który nawet jej nie zauważył. Podeszła
bliżej i wsunęła kartę tuż przed nos chłopakowi, który momentalnie się
wyprostował. Okazało się, że był wyższy od Camille.
- Proszę przekazać to
konsjerżowi. - poprosiła pracownika, a ten zrobił się cały czerwony.
- D-dobrze.. -
spojrzał na listę, po czym znów na dziewczynę. - To wszystko?
- Tak, dziękuję. Nie
wiem o której wrócę, Monsieur Grenouille będzie wiedział co w tym wypadku
robić.
- Zaraz zawiadomię
szefa. - powiedział sztywno sięgając po coś za ladę. Lecz po chwili dodał
niepewnie. - Nigdy wcześniej cię tu nie widziałem.
- Ja ciebie tutaj też
nie. - uśmiechnęła się szczerze, odwróciła się w stronę wyjścia. Jednak w
drodze obejrzała się za siebie i ujrzała zdziwioną minę chłopaka. Chyba troszkę go zatkało.. - zachichotała w myślach i wyszła z
budynku.
Na zewnątrz późno
popołudniowe słońce zmierzało bardzo powoli i leniwie ku zachodowi, rzucając na
szklane drapacze chmur swe promienie powodując wrażenie, że są ze złota. Było
tak pięknie i ciepło, że Camille postanowiła pójść pieszo w stronę studia,
gdzie wszyscy mieli się spotkać. Nie znajdowało się zbyt daleko, a dziewczyna
miała wystarczająco dużo czasu, by tam dojść. Obrała kierunek na Le Parvis,
czyli samo serce dzielnicy. Na jego końcu stał jej cel - Le Grande Arche.
Olbrzymi łuk, w którym znajdowało się studium nagrań, sławne na cały kraj.
Kiedy już widziała w oddali Grande Arche, szła główną promenadą mijała tłumy
ludzi biegających we wszystkie strony. Pracownicy tutejszych biur nawet nie
zwracali uwagi na to, że o mało nie wpadliby na dziewczynę, byli bardziej
zajęci rozmowami przez telefon, sprawdzaniem maili, parzeniem sobie języków
gorącą kawą na wynos czy wydawaniem rozkazów innym pracownikom w biegu, by nie
spóźnić się na metro. Korpo-śmieci. - pomyślała z niechęcią i
współczuciem. - Nie mam
pojęcia jak ci ludzie mogą tak wytrzymać jeden dzień, a co dopiero całe życie
tak marnować... Jednak szła
dalej, z podniesioną głową, aż do samych schodów łuku. Był naprawdę wielki.
Weszła do środka i po rozmowie z ochroną, pokierowała się do wind.
Kiedy wyszła z wind,
pokierowała się w stronę największego pomieszczenia. Kiedy tylko weszła do
środka, zauważyła, że większość jej kolegów z pracy była już obecna. Na sam ich
widok na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech.
- Camille! -
usłyszała za sobą czyjś krzyk, a kiedy się tylko odwróciła, na szyję rzuciła
się jej Domenica, piękna Włoszka o ciemnych włosach, niższa od niej o jakieś
dziesięć centymetrów. - Udusze cię, ty stara jędzo! Jak mogłaś mi to zrobić!
Czy ty wiesz, jaką gehennę przechodziliśmy w tym samolo....
- Och, przestań już
tak jęczeć, Domme. - wszedł wyprostowany do pomieszczenia Phillipe, stylista i
"kochanek" wszystkich dziewczyn z zespołu. Oczywiście z żadną z nich
nie był związku, ponieważ był innej orientacji, lecz idealnie się z nimi
dogadywał i współpracował. Był dla każdej jak ojciec, brat, wujek, dziadek,
przyjaciel, chłopak czy Bóg wie kto jeszcze. Był niskim mężczyzną po
czterdziestce, na jego głowie gościła błyszcząca łysinka, na nosie stylowe
okulary, za którymi kryły się ciemnobrązowe oczy, a każdy jego ruch wykonywał z
wielką gracją i trochę hipsterskim wyglądem. - Tak naprawdę, to największą
dramaturgię wprowadzałaś ty. Daniel, owszem, był wściekły, nawet bardzo... -
spojrzał na Camille karcącym wzrokiem, po czym westchnął bardzo ciężko - ... lecz
tylko chodził z miejsca w miejsce w samolocie i nerwowo spoglądał w ekran
telefonu, czy podśpiewywał pod nosem by się uspokoić. A ty za każdym razem, gdy
szedł do kokpitu pilotów czy gdzieś indziej histeryzowałaś, że nas pozabija, że
nie dożyjemy lądowania czy inne kompletne bzdury.
- Nonsens! Sam
widziałeś jak o mało nie roztrzaskał swojej komórki o... - sprzeciwiła się
Domenica, jednak Phillipe jej przerwał.
- Nie roztrząsajmy
już tego tematu. Doskonale rozumiem zachowanie Camille, chociaż było to dość szczeniackie,
by nikomu o tym nie mówić. Daniel od rana jest podenerwowany sam z siebie,
domyślam się tylko, że gdyby ona leciała z nami, zaczęliby wielką awanturę, a
uwierz mi, w tak małej przestrzeni jakim był ten odrzutowiec - zaczął kreślić
kształty w powietrzu i gestykulować jak to miał w zwyczaju - nic dobrego by nam
nie przyniosło. Wtedy dopiero czułabyś się zagrożona.
Domenica odwróciła
się do niego plecami z założonymi rękami na piersi jak małe dziecko, jednak
mężczyzna nic sobie z tego nie zrobił, tylko odwrócił się do Camille i spojrzał
na nią surowym wzrokiem. Eh,
znowu kazanie? Może niech pojawi się Andrea w tej chwili, to przynajmniej będę
miała zrypkę dwa w jednym. - pomyślała
zrezygnowana, modląc się, by już było po wszystkim. I właśnie w tym momencie
zjawiła się Andrea.
Andrea miała
dwadzieścia sześć lat, spełniała się zawodowo jako menażer Daniela oraz mama
kilkumiesięcznej Julii. Wróciła niedawno z urlopu i każdy widział zmianę w jej
zachowaniu - wcześniej bardziej rozluźniona i zabawowa, teraz stała się
bardziej odpowiedzialna i stanowcza. Nie znaczy to, że nie jest już rozluźniona
czy zabawowa, po prostu stała się trochę bardziej dojrzała i przewyższał jej
instynkt macierzyński. Była dość wysoka, czarne, asymetrycznie ścięte włosy do
łopatek, szare oczy i jasną karnację posypaną lekkimi piegami. Ubierała się
zazwyczaj we wszystkie odcienie szarości, co i teraz nie stanowiło wyjątku -
jasnoszare jeansy, szare baleriny i popielata elegancka koszulka na ramiączkach
oraz w tym samym odcieniu, lekki kardigan.
- Toooo.. mam się
szykować na kazanie, czy zaczniecie mi suszyć głowę po zebraniu...? - zapytała
niepewnie Camille.
- Kazanie? -
powtórzyli w tym samym czasie Phillipe i Andrea zdziwieni, lecz po tym odezwał
się mężczyzna, z powagą w głosie. - Zdajesz sobie sprawę, że postąpiłaś głupio
i mam nadzieję, że nie trzeba ci tego uświadamiać. Dlatego nie zamierzamy ci
robić żadnych uwag na ten temat, jesteś już wystarczająco dorosła, by zrozumieć
swoje błędy samej, słoneczko.
- No ja bym się w
sumie nie zgodziła - wtrąciła Andrea. - Ale znasz już moje zdanie. Jednak w
ramach upomnienia będziesz po prostu musiała coś dla mnie zrobić.
- Co takiego? -
spytała.
- Zawieziesz pewne
papiery do centrum, po zebraniu. Potrzebuje je gdzieś podrzucić, a że chciałabym
wcześniej wrócić do rodziny, zrobisz to za mnie. - mrugnęła do mnie.
- Okej. - przez
chwilę nie wiedziała co myśleć. - Zgadzam się na taką karę.
- W takim razie
zaczynamy zebranie. - podniosła głos, by wszyscy w pomieszczeniu ją usłyszeli.
- Usiądźmy, bo mam wam parę spraw organizacyjnych do przekazania. Ale, żebym
nie zapomniała, po zebraniu mamy zaproszenie do jednego klubu na przyjęcie.
Wejścia za darmo, także jak ktoś ma ochotę, zapraszam w imieniu organizatorów,
- Czyli kogo? -
zgłosił się Markus, choreograf główny. Był wysokim dwudziestodwuletnim
chłopakiem, o kasztanowej czuprynie, zielonych oczach i dobrze zbudowanym
ciele. Był niezwykle miłym, zawsze skłonnym do pomocy. Kiedy się chciało coś od
niego wyciągnąć, załatwić wystarczyło go przekupić - Markus to olbrzymi fanatyk
czekolady. Podrzuci się mu jakąś tabliczkę, a dostaniesz wszystko. Nie, żebyśmy to nagminnie
wykorzystywali, czy coś... -
zaśmiała się sarkastycznie Camille w myślach.
- Czyli szefów tego
studia. - odpowiedziała Andrea z uśmiechem. To
prawda, kompleks studyjny jest ogromny, naraz może tu przebywać kilkunastu
artystów z całą ekipą jego ludzi, mając do dyspozycji kilkanaście sal tylko na
wyłączność, przypomniała
sobie Camille. Właściciele
zarabiali na samym udostępnianiu pomieszczeń, ale za takie wyposażenie chyba
nikt nie kręcił nosem za cenę. -
Ale wracając do tematu, od jutra...
- Przepraszam, ale..
- wtrąciła dziewczyna, zdając sobie sprawę z jednego drobiazgu, który ją
zaskoczył. - ...gdzie jest Daniel? Czy on też nie powinien być na tym zebraniu
przypadkiem?
- Ano właśnie. -
zgodził się Phillipe, rozglądając po pomieszczeniu. - Gdzie nasz złoty
chłopiec? To on tu gra pierwsze skrzypce, mówiąc dosłownie i w przenośni.
- Eh... Daniela nie
będzie na zebraniu. Wymówił się "niedyspozycją"... - Andrea
przewróciła oczami. -... ale bez obaw i tak dałam mu wszystkie papiery z tym,
jaką pracę ma wykonać. Chociaż założę się, że na pewno zjawi się na imprezie.
Jest jeszcze coś o co chcesz się spytać, Słoneczko? Czy to wszystko?
Kolejny powód, by nie
iść do tego klubu. -
westchnęła Camille. - Chyba
lepiej bym nie napatoczyła się dzisiaj na niego, skoro był taki zły. Jak się z
tym prześpi, to jutro zapomni, na pewno. "Słoneczko",
czyli w jaki sposób prawie wszyscy się do niej zwracali z powodu jej bardzo
oryginalnych oczu. Heterochromia centralna sprawiała, że kolor złoto-piwny na
niebieskiej tęczówce wyglądał jak popołudniowe promienie słońca na niebie. Bardzo
lubiła, kiedy inni zwracali się do niej w taki sposób.
- Hah, czy tylko mnie
to nie dziwi? Nasz kocur nie odpuści żadnej okazji na upolowanie nowej
"zdobyczy" - zauważył stylista, śmiejąc się gorzko.
- Dziękuję za uwagę,
kochany. - powiedziała z sarkazmem menadżerka, po czym przeszła do spraw
organizacyjnych.
Całe zebranie zajęło
im półtora godziny, mimo to i tak wszystkiego nie omówili do końca. Gdy
pożegnała się ze wszystkimi i odebrała od Andrei kopertę, którą miała
dostarczyć pod wskazany adres, Camille ruszyła korytarzem do wind. Kiedy ktoś
ją złapał za ramię, odwróciła się gwałtownie.
- Hej, Słoneczko. -
to był Markus, miło się uśmiechający. - Chciałem zapytać, czy idziesz może do
tego klubu?
- Hej, Markus.
Wybacz, ale dzisiaj odpuszczam. - odpowiedziała, odwzajemniając uśmiech. -
Jakoś nie mam ochoty, a jeszcze muszę coś załatwić. - wskazała na olbrzymią
kopertę, pełną dokumentów.
- Oj, kurde. Szkoda
wielka, bo wiesz... myślałem, czy byś nie chciała pójść ze mną. - odpowiedział
zawiedziony, drapiąc się niezręcznie po karku. - To może.. może chcesz, żebym
cię odwiózł? Wiesz, żebyś nie musiała jechać sama..
- Dziękuję ci bardzo,
Marki, jesteś naprawdę uroczy - zaśmiała się Camille, obejmując go na
pożegnanie. - ale przecież ty nawet nie masz tu samochodu. Muszę naprawdę już
lecieć, zobaczymy się jutro rano! Pa!
Dziewczyna pobiegła
korytarzem, nie pozwalając chłopakowi na jakikolwiek sprzeciw. Markus czasami
bywał jak dziecko - trochę głupiutki, ale bardzo kochany i szczery. Camille,
kiedy wyszła z budynku i stała na szczycie schodów, zauważyła, że świat wokół
niej się zmienił. Niebo było już ciemne, słońce schowało się za horyzontem.
Wielkie wieżowce były teraz oświetlone kolorowymi, sztucznymi światłami, a na
placu nie biegali już pracownicy, tylko La Defense, jak i całym Paryżem
owładnęło nocny tryb życia mieszkańców, którzy szli do knajp z przyjaciółmi,
klubów, kin czy po prostu wyszli na miasto się zabawić.
Zbiegła po schodach i
ruszyła w stronę mieszkania, by wsiąść w samochód i pojechać, by odbyć swoją
"karę".
________________________________________________________________________________________
Trzecia część może jeszcze niezbyt przypomina nam o naszych ukochanych ulubieńcach z Miraculous, ale gwarantuję, niedługo się pojawią ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz