sobota, 16 kwietnia 2016

Część 3 - "Słoneczko"

Była już gotowa - ubrała się standardowo: czarne przylegające spodnie, podkreślające jej długie nogi, czarną, elegancką bluzkę i skórkową czarną lekką kurteczkę. Myślała czy by jeszcze założyć szpilki, ale Camille skrzywiła się na samą myśl, jak wielkie katusze by ją czekały gdyby cały wieczór miałaby w nich spędzić, dlatego postawiła standardowo na czarne, wysokie trampki. Kiedy wychodziła z mieszkania, złapała torebkę i czarny kapelusz z dużym rondem, założyła go na głowę, wsunęła na nos czarne Ray Bany Aviaroty i odwróciła się do Lu. Czy w jej szafie istniał inny kolor niż czarny? Nie. A tak naprawdę? Niby tak, ale Camille nie przyjmowała do wiadomości, chyba, że samo ją oświeci, by założyć biały T-shirt niż czarny, bądź zamiast czarnych - ciemnoszare spodnie.
- Co Lu, zostajesz w mieszkaniu? - zapytała, widząc, że wilk leży sobie wygodnie na kanapie. Kiedy ten zareagował tylko otwierając oczy i patrząc na nią z ukosa, nawet nie podnosząc głowy, dziewczyna się zaśmiała. - Okropny z ciebie leń!
Ruszyła do drzwi i zamknęła za sobą na cztery spusty. Kiedy wyszła z windy, na portierni nie było już dziewczyny, którą widziała parę godzin wcześniej, lecz siedział za blatem młody chłopak, bawiący się telefonem, który nawet jej nie zauważył. Podeszła bliżej i wsunęła kartę tuż przed nos chłopakowi, który momentalnie się wyprostował. Okazało się, że był wyższy od Camille.
- Proszę przekazać to konsjerżowi. - poprosiła pracownika, a ten zrobił się cały czerwony.
- D-dobrze.. - spojrzał na listę, po czym znów na dziewczynę. - To wszystko?
- Tak, dziękuję. Nie wiem o której wrócę, Monsieur Grenouille będzie wiedział co w tym wypadku robić. 
- Zaraz zawiadomię szefa. - powiedział sztywno sięgając po coś za ladę. Lecz po chwili dodał niepewnie. - Nigdy wcześniej cię tu nie widziałem.
- Ja ciebie tutaj też nie. - uśmiechnęła się szczerze, odwróciła się w stronę wyjścia. Jednak w drodze obejrzała się za siebie i ujrzała zdziwioną minę chłopaka. Chyba troszkę go zatkało.. - zachichotała w myślach i wyszła z budynku.
Na zewnątrz późno popołudniowe słońce zmierzało bardzo powoli i leniwie ku zachodowi, rzucając na szklane drapacze chmur swe promienie powodując wrażenie, że są ze złota. Było tak pięknie i ciepło, że Camille postanowiła pójść pieszo w stronę studia, gdzie wszyscy mieli się spotkać. Nie znajdowało się zbyt daleko, a dziewczyna miała wystarczająco dużo czasu, by tam dojść. Obrała kierunek na Le Parvis, czyli samo serce dzielnicy. Na jego końcu stał jej cel - Le Grande Arche. Olbrzymi łuk, w którym znajdowało się studium nagrań, sławne na cały kraj. Kiedy już widziała w oddali Grande Arche, szła główną promenadą mijała tłumy ludzi biegających we wszystkie strony. Pracownicy tutejszych biur nawet nie zwracali uwagi na to, że o mało nie wpadliby na dziewczynę, byli bardziej zajęci rozmowami przez telefon, sprawdzaniem maili, parzeniem sobie języków gorącą kawą na wynos czy wydawaniem rozkazów innym pracownikom w biegu, by nie spóźnić się na metro. Korpo-śmieci. - pomyślała z niechęcią i współczuciem. - Nie mam pojęcia jak ci ludzie mogą tak wytrzymać jeden dzień, a co dopiero całe życie tak marnować... Jednak szła dalej, z podniesioną głową, aż do samych schodów łuku. Był naprawdę wielki. Weszła do środka i po rozmowie z ochroną, pokierowała się do wind.
Kiedy wyszła z wind, pokierowała się w stronę największego pomieszczenia. Kiedy tylko weszła do środka, zauważyła, że większość jej kolegów z pracy była już obecna. Na sam ich widok na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech.
- Camille! - usłyszała za sobą czyjś krzyk, a kiedy się tylko odwróciła, na szyję rzuciła się jej Domenica, piękna Włoszka o ciemnych włosach, niższa od niej o jakieś dziesięć centymetrów. - Udusze cię, ty stara jędzo! Jak mogłaś mi to zrobić! Czy ty wiesz, jaką gehennę przechodziliśmy w tym samolo....
- Och, przestań już tak jęczeć, Domme. - wszedł wyprostowany do pomieszczenia Phillipe, stylista i "kochanek" wszystkich dziewczyn z zespołu. Oczywiście z żadną z nich nie był związku, ponieważ był innej orientacji, lecz idealnie się z nimi dogadywał i współpracował. Był dla każdej jak ojciec, brat, wujek, dziadek, przyjaciel, chłopak czy Bóg wie kto jeszcze. Był niskim mężczyzną po czterdziestce, na jego głowie gościła błyszcząca łysinka, na nosie stylowe okulary, za którymi kryły się ciemnobrązowe oczy, a każdy jego ruch wykonywał z wielką gracją i trochę hipsterskim wyglądem. - Tak naprawdę, to największą dramaturgię wprowadzałaś ty. Daniel, owszem, był wściekły, nawet bardzo... - spojrzał na Camille karcącym wzrokiem, po czym westchnął bardzo ciężko - ... lecz tylko chodził z miejsca w miejsce w samolocie i nerwowo spoglądał w ekran telefonu, czy podśpiewywał pod nosem by się uspokoić. A ty za każdym razem, gdy szedł do kokpitu pilotów czy gdzieś indziej histeryzowałaś, że nas pozabija, że nie dożyjemy lądowania czy inne kompletne bzdury.
- Nonsens! Sam widziałeś jak o mało nie roztrzaskał swojej komórki o... - sprzeciwiła się Domenica, jednak Phillipe jej przerwał.
- Nie roztrząsajmy już tego tematu. Doskonale rozumiem zachowanie Camille, chociaż było to dość szczeniackie, by nikomu o tym nie mówić. Daniel od rana jest podenerwowany sam z siebie, domyślam się tylko, że gdyby ona leciała z nami, zaczęliby wielką awanturę, a uwierz mi, w tak małej przestrzeni jakim był ten odrzutowiec - zaczął kreślić kształty w powietrzu i gestykulować jak to miał w zwyczaju - nic dobrego by nam nie przyniosło. Wtedy dopiero czułabyś się zagrożona.
Domenica odwróciła się do niego plecami z założonymi rękami na piersi jak małe dziecko, jednak mężczyzna nic sobie z tego nie zrobił, tylko odwrócił się do Camille i spojrzał na nią surowym wzrokiem. Eh, znowu kazanie? Może niech pojawi się Andrea w tej chwili, to przynajmniej będę miała zrypkę dwa w jednym. - pomyślała zrezygnowana, modląc się, by już było po wszystkim. I właśnie w tym momencie zjawiła się Andrea.
Andrea miała dwadzieścia sześć lat, spełniała się zawodowo jako menażer Daniela oraz mama kilkumiesięcznej Julii. Wróciła niedawno z urlopu i każdy widział zmianę w jej zachowaniu - wcześniej bardziej rozluźniona i zabawowa, teraz stała się bardziej odpowiedzialna i stanowcza. Nie znaczy to, że nie jest już rozluźniona czy zabawowa, po prostu stała się trochę bardziej dojrzała i przewyższał jej instynkt macierzyński. Była dość wysoka, czarne, asymetrycznie ścięte włosy do łopatek, szare oczy i jasną karnację posypaną lekkimi piegami. Ubierała się zazwyczaj we wszystkie odcienie szarości, co i teraz nie stanowiło wyjątku - jasnoszare jeansy, szare baleriny i popielata elegancka koszulka na ramiączkach oraz w tym samym odcieniu, lekki kardigan.
- Toooo.. mam się szykować na kazanie, czy zaczniecie mi suszyć głowę po zebraniu...? - zapytała niepewnie Camille.
- Kazanie? - powtórzyli w tym samym czasie Phillipe i Andrea zdziwieni, lecz po tym odezwał się mężczyzna, z powagą w głosie. - Zdajesz sobie sprawę, że postąpiłaś głupio i mam nadzieję, że nie trzeba ci tego uświadamiać. Dlatego nie zamierzamy ci robić żadnych uwag na ten temat, jesteś już wystarczająco dorosła, by zrozumieć swoje błędy samej, słoneczko.
- No ja bym się w sumie nie zgodziła - wtrąciła Andrea. - Ale znasz już moje zdanie. Jednak w ramach upomnienia będziesz po prostu musiała coś dla mnie zrobić.
- Co takiego? - spytała.
- Zawieziesz pewne papiery do centrum, po zebraniu. Potrzebuje je gdzieś podrzucić, a że chciałabym wcześniej wrócić do rodziny, zrobisz to za mnie. - mrugnęła do mnie.
- Okej. - przez chwilę nie wiedziała co myśleć. - Zgadzam się na taką karę.
- W takim razie zaczynamy zebranie. - podniosła głos, by wszyscy w pomieszczeniu ją usłyszeli. - Usiądźmy, bo mam wam parę spraw organizacyjnych do przekazania. Ale, żebym nie zapomniała, po zebraniu mamy zaproszenie do jednego klubu na przyjęcie. Wejścia za darmo, także jak ktoś ma ochotę, zapraszam w imieniu organizatorów,
- Czyli kogo? - zgłosił się Markus, choreograf główny. Był wysokim dwudziestodwuletnim chłopakiem, o kasztanowej czuprynie, zielonych oczach i dobrze zbudowanym ciele. Był niezwykle miłym, zawsze skłonnym do pomocy. Kiedy się chciało coś od niego wyciągnąć, załatwić wystarczyło go przekupić - Markus to olbrzymi fanatyk czekolady. Podrzuci się mu jakąś tabliczkę, a dostaniesz wszystko. Nie, żebyśmy to nagminnie wykorzystywali, czy coś... - zaśmiała się sarkastycznie Camille w myślach.
- Czyli szefów tego studia. - odpowiedziała Andrea z uśmiechem. To prawda, kompleks studyjny jest ogromny, naraz może tu przebywać kilkunastu artystów z całą ekipą jego ludzi, mając do dyspozycji kilkanaście sal tylko na wyłączność, przypomniała sobie Camille. Właściciele zarabiali na samym udostępnianiu pomieszczeń, ale za takie wyposażenie chyba nikt nie kręcił nosem za cenę. - Ale wracając do tematu, od jutra...
- Przepraszam, ale.. - wtrąciła dziewczyna, zdając sobie sprawę z jednego drobiazgu, który ją zaskoczył. - ...gdzie jest Daniel? Czy on też nie powinien być na tym zebraniu przypadkiem?
- Ano właśnie. - zgodził się Phillipe, rozglądając po pomieszczeniu. - Gdzie nasz złoty chłopiec? To on tu gra pierwsze skrzypce, mówiąc dosłownie i w przenośni.
- Eh... Daniela nie będzie na zebraniu. Wymówił się "niedyspozycją"... - Andrea przewróciła oczami. -... ale bez obaw i tak dałam mu wszystkie papiery z tym, jaką pracę ma wykonać. Chociaż założę się, że na pewno zjawi się na imprezie. Jest jeszcze coś o co chcesz się spytać, Słoneczko? Czy to wszystko?
Kolejny powód, by nie iść do tego klubu. - westchnęła Camille. - Chyba lepiej bym nie napatoczyła się dzisiaj na niego, skoro był taki zły. Jak się z tym prześpi, to jutro zapomni, na pewno. "Słoneczko", czyli w jaki sposób prawie wszyscy się do niej zwracali z powodu jej bardzo oryginalnych oczu. Heterochromia centralna sprawiała, że kolor złoto-piwny na niebieskiej tęczówce wyglądał jak popołudniowe promienie słońca na niebie. Bardzo lubiła, kiedy inni zwracali się do niej w taki sposób.
- Hah, czy tylko mnie to nie dziwi? Nasz kocur nie odpuści żadnej okazji na upolowanie nowej "zdobyczy" - zauważył stylista, śmiejąc się gorzko.
- Dziękuję za uwagę, kochany. - powiedziała z sarkazmem menadżerka, po czym przeszła do spraw organizacyjnych.
Całe zebranie zajęło im półtora godziny, mimo to i tak wszystkiego nie omówili do końca. Gdy pożegnała się ze wszystkimi i odebrała od Andrei kopertę, którą miała dostarczyć pod wskazany adres, Camille ruszyła korytarzem do wind. Kiedy ktoś ją złapał za ramię, odwróciła się gwałtownie.
- Hej, Słoneczko. - to był Markus, miło się uśmiechający. - Chciałem zapytać, czy idziesz może do tego klubu?
- Hej, Markus. Wybacz, ale dzisiaj odpuszczam. - odpowiedziała, odwzajemniając uśmiech. - Jakoś nie mam ochoty, a jeszcze muszę coś załatwić. - wskazała na olbrzymią kopertę, pełną dokumentów.
- Oj, kurde. Szkoda wielka, bo wiesz... myślałem, czy byś nie chciała pójść ze mną. - odpowiedział zawiedziony, drapiąc się niezręcznie po karku. - To może.. może chcesz, żebym cię odwiózł? Wiesz, żebyś nie musiała jechać sama..
- Dziękuję ci bardzo, Marki, jesteś naprawdę uroczy - zaśmiała się Camille, obejmując go na pożegnanie. - ale przecież ty nawet nie masz tu samochodu. Muszę naprawdę już lecieć, zobaczymy się jutro rano! Pa!
Dziewczyna pobiegła korytarzem, nie pozwalając chłopakowi na jakikolwiek sprzeciw. Markus czasami bywał jak dziecko - trochę głupiutki, ale bardzo kochany i szczery. Camille, kiedy wyszła z budynku i stała na szczycie schodów, zauważyła, że świat wokół niej się zmienił. Niebo było już ciemne, słońce schowało się za horyzontem. Wielkie wieżowce były teraz oświetlone kolorowymi, sztucznymi światłami, a na placu nie biegali już pracownicy, tylko La Defense, jak i całym Paryżem owładnęło nocny tryb życia mieszkańców, którzy szli do knajp z przyjaciółmi, klubów, kin czy po prostu wyszli na miasto się zabawić.

Zbiegła po schodach i ruszyła w stronę mieszkania, by wsiąść w samochód i pojechać, by odbyć swoją "karę".


________________________________________________________________________________________

Trzecia część może jeszcze niezbyt przypomina nam o naszych ukochanych ulubieńcach z Miraculous, ale gwarantuję, niedługo się pojawią ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz