Kontynuując podróż,
Camille z okularami przeciwsłonecznymi na nosie z ciekawości skakała z jednej
stacji radiowej na drugą. W każdej po dwóch- trzech utworach różnych artystów
puszczano czy to nowsze czy starsze kawałki nad którymi sama pracowała, czyli
sławnego "Tomy". Taki skrót obrali sobie jego fani, żeby
łatwiej było to wykrzykiwać na koncertach i ulicach. Daniel "Toma"
Tomäki. W sumie dobrze, że tak
go przechrzcili - zaśmiała
się w myślach Camille. - Jaki
wołali do niego "Tomäki" to umierałabym ze śmiechu za
każdym razem. Jest to komiczne jak dla mnie nazwisko. Mimo, że relacja z Danielem
ociekała wręcz różnorodnymi wojnami i często doprowadzał ją do irytacji i
wściekłości, coś w niej jednak nie pozwalało myśleć, że jest on złym
człowiekiem. Do tego potrafili znaleźć wspólny język i często potrafił ją
rozśmieszyć. Co z tego, że chciał ją sprowokować czy powiedzieć coś
mądrego, ale zazwyczaj mu się nie udawało? Camille i tak chciała, by panowała
bardzo miła i rodzinna atmosfera między wszystkimi członkami ich zespołu, a
małe bitwy słowne czy rękoczyny tych dwoje zazwyczaj tylko wszystkich
rozbawiały w stresujących chwilach.
Kiedy dojeżdżała do
celu podróży, było już popołudnie. Dziewczyna czuła się zmęczona ciągłą podróżą
i liczyła tylko na to, żeby zebranie nie trwało zbyt długo. Obrała kurs na La
Défense - zachodnią część Paryża, dzielnicę różniącą się kolosalnie od reszty
miasta - tam dominowały wieżowce głównie z różnobarwnego szkła i stali, jak
przystało na nowoczesną, głównie biznesową część stolicy. A dokładnie do
wysokiego szklanego apartamentowca, wspaniale usytuowanego, bo od samego serca
La Défense dzielił go tylko teren zieleni, który odrobinę przypominał bardzo
niewielki fragment Central Parku na Manhattanie. Miał on dwadzieścia sześć
pięter na których znajdywały się małe, prywatne apartamenty, po cztery na
każdym piętrze. Z wyjątkiem ostatniego i przedostatniego piętra - te dwa
połączono jeden cały penthouse z dużym tarasem wychodzącym na ów park i
panoramę szklanych wież. I on właśnie należał do Camille.
Kiedy wjechała w
małą, spokojną uliczkę i zaparkowała na zatoce pod budynkiem, weszła do środka
i podeszła do recepcji, a Lu podążał za nią niczym cień. W holu na parterze
było pusto, o tej godzinie jeszcze wszyscy zazwyczaj przesiadywali w pracy na
ostatniej prostej.
- Słucham? - zapytała
poważnie kobieta za ladą, uważnie lustrując dziewczynę wzrokiem. Hah, serio? Oceniasz mnie, ty....?
- Czy.. mogę w czymś
pomóc.
- Chcę rozmawiać z
Monsieur Grenouille. - Kłamała. Najchętniej to by zabrała co zabrać miała i
minęła się z nim udając, że go nie widziała. Ten człowiek ją przerażał.
Nazwisko mówiło samo za siebie, naprawdę wyglądał jak żaba. - Proszę go
zawiadomić, że na niego czekam.
- Monsieur
Grenouille nie przyjdzie, jest teraz bardzo zajęty. - pracownica obrzuciła mnie
wyzywającym spojrzeniem. Wyglądała na jakieś trzydzieści lat, nie więcej, miała
krótkie czarne włosy, ciemniejszą karnację i stanowczo parę kilo za mało. Naprawdę chcesz ze mną walczyć?
Żebyś się tylko nie przeliczyła, mała. -
Także proszę odejść i zabrać tego kundla.
"KUNDLA"?!
- Proszę zawołać
zawołać swojego szefa i to natychmiast. - odpowiedziała twardo. Gdyby jej wzrok
mógł zabijać, kobieta już byłaby martwa. - Bo jeżeli pani tego nie zrobi,
pożałuje pani tej decyzji.
Camille zazwyczaj
była miłą i cierpliwą osobą, jednak przy niektórych ludziach nie potrafiła.
Umiała wyczuć kto jakim jest z natury człowiekiem, a szczególnie jeżeli ktoś
chciał potraktować ją z góry, automatycznie popadał u niej w niełaskę. A nie
daj Boże powie coś na temat Lupusa... Szykujcie się na pogrzeb.
- Bo co? - zmrużył
oczy, pewna siebie i swojej pozycji.
Camille uśmiechnęła
się złowrogo i wyciągając telefon z kieszeni spodni, wykręciła numer z listy
ostatnio wybieranych i nie spuszczając wzroku z pracownicą portierni,
przyłożyła komórkę do ucha.
- Jest pewien
problem, proszę zjawić się na dole. - powiedziała krótko, po czym się
rozłączyła.
Nienawidziła siebie
za to, co właśnie zrobiła. Niejednokrotnie krytykowała Daniela za to, że ciągle
wykorzystuje znajomości i swoją pozycje w głupich sytuacjach, a teraz co
zrobiła? Zachowała się identycznie jak on. Gdyby mogła, to plunęłaby sobie w
twarz, ale już było za późno - skoro obrała taki ruch w tej grze, musiała się
go trzymać. Nikomu nie pozwoli tak nazywać swojego przyjaciela.
- Ah,
bonjour, mademoiselle Milan. - nagle wyłonił się z ciemnego korytarza zza
portiernią stary Grenouille, uniżając się nisko przed przybyłymi gośćmi. -
W końcu przybyła do nas pani cało. Czy jest jakiś problem?
- Owszem. - spojrzała
tylko twardym wzrokiem na pracownicę za ladą, a ta zrobiła się blada jak
ściana. - Chodzą głosy, że Francuzi nie są zbyt gościnni. Zawsze wierzyłam, że
jest inaczej, ale chyba się przeliczyłam.
- Ależ nie.. -
powiedział zakłopotany "żabi król", po czym spojrzał na dziewczynę
wzrokiem pełnym jadu, a ta cofnęła się zlękniona, jakby ten wzrok miał zaraz
pozbawić ją życia. - ..proszę wybaczyć za problemy, jeżeli jakiekolwiek panią
tu napotkały. Ciężko teraz o dobrych pracowników. Może być pani pewna, że
zostaną wyciągnięte odpowiednie środki w tej sprawie. - odpowiedział bardzo
nieprzyjemnie ostatnie zdanie, że Camille sama poczuła się zagrożona. Przez
chwilę poczuła ukłucie beznadziejności, że wydała tą kobietę temu facetowi z
premedytacją. Grenouille sięgnął za ladę i wyciągnął z niej klucze z
dobrze jej znanym breloczkiem i spory plik różnorodnej makulatury, z czego
większość z niej stanowiła poczta i podał je dziewczynie. - Proszę bardzo.
Życzę miłego pobytu w domu.
W domu... - pomyślała pesymistycznie,
krzywiąc się w duchu. - Czy to
miejsce może być moim domem?
Odebrała rzeczy od
konsjerża i skierowała się w stronę wind. Nawet nie musiała na żadną
czekać, bo jedna już na nią czekała na parterze. Stojąc w windzie zatopiła się
w myślach - była wykończona i głodna, a musiała być jeszcze obecna na
dzisiejszym zebraniu. Nie wiedziała jak to przeżyje. Spojrzała na
siedzącego jakby nigdy nic Lupusa. Kto by pomyślał, że wilk może przyzwyczaić
się do takich luksusów?
Wchodząc do
mieszkania rozglądnęła się uważnie, czy aby na pewno wszystko w mieszkaniu jest
tak, jak zapamiętała, chociaż Lupus nie był niczym zainteresowany. Przepchnął
się obok niej i podreptał po ciemnych drewnianych panelach w kierunku wielkiej
kanapy w kształcie litery U, która pomieściłaby co najmniej z dwadzieścia osób,
po czym na nią wskoczył i ułożył się wygodnie do drzemki. Dziewczyna rzuciła
torbę na podłogę i podeszła do sprzętu stereo znajdującego się po drugiej
stronie salonu, by w tle leciała jakaś muzyka. Camille zazwyczaj unikała ciszy,
wprawiała ją w pod depresyjny nastrój, którego za wszelką cenę starała się
uniknąć. Rozejrzała się uważnie po pomieszczeniu: mieszkanie miało dwie
kondygnacje, w czym druga miała charakter antresoli i otwarty salon z
przeszklonymi ścianami od południa i wchodu. Na parterze poza salonem
znajdowała się obszerna kuchnia z jadalnią, ubikacja, pomieszczenie
gospodarcze, dwie sypialnie z osobnymi łazienkami i garderobami oraz trzy inne
pomieszczenia, które były przez Camille zazwyczaj wykorzystywane jako biuro,
ciemnia i pokój-graciarnia. Na piętrze natomiast znajdowało się parę
nieużywanych pokoi i jej sypialnia z osobną łazienką i garderobą.
Zważywszy na to, że
pozostało jej jeszcze trochę czasu, Camille poszła wziąć orzeźwiający prysznic,
zanim zabrała się za szykowanie jakiegoś posiłku. Kiedy spojrzała w lustro,
przeraziła się na swój widok. Szare wory pod jej oczami kontrastowały z jej
jasną skórą, długie brązowe włosy o złocistych końcówkach były poplątane i w
okropnym nieładzie, a z niebiesko-złotych oczu zniknął cały blask. O chłopie... jak ktoś mnie tak
zobaczy, to usłyszę dłuuuuuuugie kazanie na temat, jak bardzo długa samotna
podróż morduje człowieka i dlaczego właśnie nie powinnam jeździć samochodem. - spojrzała na swoje odbicie z
sarkazmem malującym się na twarzy. Westchnęła ciężko i ukryła się pod
strumieniem wody pod prysznicem. Kiedy przebrała się w "domowy" dres
i rozczesała mokre włosy, zbiegła po schodach i podreptała do kuchni.
Uświadamiając sobie, że nie była na żadnych zakupach, zaczęła grzebać po
kuchennych szufladach w poszukiwaniu jakichś ulotek z jedzeniem na wynos.
Tradycyjnie padło na pizzę z podwójnym serem i milionem dodatków. Kto mi
zabroni? Może i to nie jest zdrowe, ale nie mam na nic innego czasu.
Czekając na dostawcę,
który miał zjawić się w przeciągu trzydziestu minut, Camille wyszła na taras i
zaczęła palić papierosa. Obserwowała widoki szklanych olbrzymów wyglądający jak
potężne góry i wsłuchiwała się w tętno miasta. W myślach zaczęła kontemplować i
układać wszystko w odpowiednie miejsca: czas pracy, czas przyjemności, czas
obowiązków. Będą teraz ciężko pracować nad nowym krążkiem, nie mogą pozwolić
sobie ani na jedno potknięcie. Jednak także nie można zaniedbywać codziennych
obowiązków ani nie popaść w pracoholizm - to tylko powoduje utratę chęci życia
i szybkie wypalenie zawodowe. Gdzie ona nie mogła sobie na to pozwolić. To jest
jej wielka pasja, jej całe życie, gdyby nagle straciła poczucie sensu swojej
egzystencji i tego co robi, to by tylko wróżyło katastrofę.
Z czarnych myśli
wyrwał ją trącający nosem w nogę Lupus. Po jego mordce można było pomyśleć, że
jest zmartwiony. Camille widząc to, w odpowiedzi tylko słabo się uśmiechnęła i
przytuliła wilka tak mocno, jak tylko mogła. Dzwonek do drzwi.
- Czas na
obiad, Lu. - uśmiechnęła się i poszła w kierunku wyjścia z tarasu.
________________________________________________________________________________
Najgorszy rozdział w całej mojej historii pisania. Gorączka nie jest sprzymierzeńcem w tworzeniu nowych rozdziałów opowiadania.
Bardzo przepraszam i postaram się poprawić przy następnej części ;-;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz