sobota, 16 kwietnia 2016

Część 4 - Co to za klaun?

Camille  już dochodziła do swojego samochodu, kiedy rozległ się sygnał przychodzącej wiadomości.
„Gdzie jesteś?"
Domenica? – pomyślała zaskoczona dziewczyna. Co się mogło stać? Przystanąwszy, wybrała szybko numer przyjaciółki i po dwóch sygnałach w słuchawce usłyszała znajomy głos.
- No gdzieś ty polazła?
- No ja jestem prawie pod swoim domem, pakuje się w auto i jadę załatwić coś dla Andrei... - zaczęła tłumaczyć, ale Domma jej przerwała.
- Ty czekaj tam na mnie. Cze-ka-j. Ja zaraz będę, jadę z tobą.
- Yyyy... ale ja przecież nie potrzebuje obstawy, już Markus mi proponował, że...
- Nie-wa-żne. Cze-kaj na mnie! – wykrzyczała do słuchawki i się rozłączyła.
- Ona jest jebnięta. – powiedziała na głos Camille, patrząc na gasnący ekran telefonu w jej ręce.
Jedyne co, to wzruszyła ramionami i ruszyła dalej. Czekała siedząc na masce samochodu jakieś dziesięć minut, kiedy ujrzała w oddali biegnącą, znajomą postać. Wstała i wsiadła do pojazdu odpalając silnik, wtedy drzwi pasażera się otworzyły i do środka wskoczyła włoszka.
- Co cię napadło nagle, żeby ze mną jechać? – zapytała Camille, wyjeżdżając autem z zatoki.
- Nie chce iść na imprezę sama, a do mieszkania też nie chce mi się iść. I dawno nie spędzałyśmy ze sobą głupio czasu. – zaczęła wyliczać. - Ciągle tylko praca, praca i latanie wokół Daniela. Chciałabym czasami spędzić z tobą czas POZA studiem.
- To miłe. – zaśmiała się Cami. – Myślałam, że lubisz swoją pracę.
- Bo ją uwielbiam, wręcz kocham! – zawołała uradowana Domenica. Zawsze była pełna pozytywnych „wibracji" i nikt nie wiedział, gdzie ona pokładała cały ten zasób energii w swoim małym ciele. Kaskady ciemnych falistych włosów podskakiwały, kiedy żywo gestykulowała, a szmaragdowe oczy błyszczały, mimo panującej ciemności wewnątrz samochodu. – To jest to, robię co kocham, spełniam się! Czy to nie jest spełnianie marzeń?!
- Owszem, jest! – nie mogła się powstrzymać i wybuchła śmiechem. Zawsze tak to się kończyło, kiedy we dwie zostawały same zamknięte w małej przestrzeni.
Dojechały do celu w przeciągu czterdziestu minut, żywo rozmawiając i śmiejąc się z czego popadnie – a to z plotek jakie słyszały, a to co komu się przydarzyło, czy to mieszkańców Paryża, których mijały, a robili dziwne rzeczy, bądź robili śmieszne miny. Camille jednym susem wbiegła do budynku i zostawiła w recepcji biura kopertę z zaleceniem komu trzeba to przekazać i od kogo ona jest. Kiedy wróciła, Domma stała na chodniku rozglądała się wokół. Była zachwycona architekturą tego miasta, zawsze, kiedy wracali do Paryża, to ona najbardziej się z tego powodu cieszyła.
- Oh, mon Dieu, to miasto jest cudne! – kręciła się wokół własnej osi. – Mogłabym tu zostać na zawsze!
- W mieście zakochanych? Błagam, nie wywołuj u mnie mdłości. – odpowiedziała sarkastycznie Cami. – Myślałam, że jako włoszka będziesz piętnować Włochy ponad wszystko.
- Bo tak jest! – oburzyła się. – Ale to nie oznacza wcale, że nie doceniam uroku tego miejsca. Ahh... gdybym w końcu odnalazła miłość... –rozmarzyła się. – I... to w tym mieście. Wtedy bym jeszcze bardziej pokochała Paryż!
- Jesteś niepoprawną romantyczką, będę rzygać zaraz tęczą. – odpowiedziała, wsiadając do kabrioletu, a jej przyjaciółka wsiadła tuż za nią.
- A idź ty, głupia. Sama byś sobie kogoś znalazła. Masz dwadzieścia lat, na co ty czekasz?
- Ja nie potrzebuje chłopaka, by być szczęśliwą. Uważam, że chcę najpierw do czegoś dojść, później będę się tym martwić.
- Później, to znaczy kiedy? – zmierzyła ją wzrokiem.
- Mmmm... Po prostu.. później. – odpowiedziała niepewnie.
Akurat jechały w stronę Luwru, szklana piramida robiła się coraz większa w miarę jak zbliżały się do niej.
- A może by tak... - zaczęła tym tonem głosu, który oznaczał wyraźne kłopoty. – Może byś zakręciła się wokół Daniela..?
- Co!? – Camille zakrztusiła się swoją własną śliną, szczerze zaskoczona idiotycznym pomysłem swojej kumpeli. – Czy tyś się szaleju najadła?! Co ci przyszło w ogóle do głowy?
- Och, no proszę cię! Nie widziałaś go w samolocie, kiedy się o ciebie martwił! Znacie się bardzo długo, wiele lat, prawda? Sami mówiliście! Znaliście się zanim jeszcze Daniel rozpoczął swoją karierę muzyczną. – broniła swojego pomysłu na wszystkie możliwe sposoby, przedstawiając swoje racje. – Nie ukrywaj, jesteście sobie bliscy! Na pewno, gdybyście się stali parą, wasze wojny zostałyby zażegnane i z pewnością stalibyście się gorącymi kochankami, gotowymi oddać za siebie życie.
- Dosyć tego! – przerwała jej polka, nie mogąc już tego słuchać.
I wtedy nagle samochody jadące przed nimi gwałtownie zaczęły hamować. Camille wdepnęła pedał hamulca do samego końca, uciekając samochodem na bok, by nie doprowadzić do kolizji z pojazdami tuż przed nią.
Kiedy się zatrzymały, rzuciło nimi w przód na deskę rozdzielczą i kierownicę. Obie były w kompletnym szoku i nie wiedziały przez chwilę co się wokół nich dzieje.
- Camille..? – zapytała słabo Domma, łapiąc przyjaciółkę za ramię. – Słyszysz mnie?
- Tak, tak, żyję. – dziewczyna odchyliła się na oparcie fotela i rozejrzała gorączkowo. – A z tobą...?
- Wszystko okej. – odpowiedziała automatycznie, patrząc się na to co się dzieje wokół. – Ale.. co się stało?
W tym momencie usłyszały krzyk. Czyjś ciągły krzyk, tylko, że coraz głośniejszy, jakby zbliżający się do nich, ale... jakby... z góry?
Obie dziewczyny w tym samym czasie uniosły wzrok i na ciemnym niebie początkowo nic nie widząc, po chwili dostrzegły jakby czarną plamę lecącą z niezwykłą prędkością i TO COŚ nagle gruchnęło tuż za ich autem, wbijając się w pojazd dziesięć metrów za nimi.
- O mamma Mia!! – krzyknęła Domenica, kuląc się na siedzeniu. Natomiast Camille instynktownie wyskoczyła z auta i pokierowała się szybko w kierunku owego pojazdu. – C-co ty robisz?! Sole, wracaj!
Ale Cami nie słuchała, wiedziała co ma robić. Kiedy była w połowie drogi do miejsca „wbicia" się tego czegoś, usłyszała przeraźliwy hałas tuż za nią. Odwróciła się i ujrzała... klauna. Tylko, że to nie był zwykły klaun, tylko trzymetrowe monstrum, jakby z najbardziej przerażającego horroru jaki mógł kiedykolwiek powstać. Coś raczej a'la klaun-niespełniony artysta. Wtf?! – pomyślała, wytrzeszczając oczy. Czy to jest jakiś chory żart?
Jednak nie zdążyła jeszcze dobrze dojść do siebie, by zrozumieć co się dzieje, kiedy klaun złapał stojące obok niego auto i uniósł je nad swoją głowę, jakby nic nie ważyło, szykując się do zamachu.
- Domma, wyłaź z samochodu! – krzyknęła dziewczyna. Ale jej przyjaciółka nie reagowała. Zamarła przerażona, wbita w siedzenie, nie mogąc się ruszyć z miejsca. Camille raz jeszcze wykrzyknęła jej imię, ale wszelkie próby nawiązania kontaktu z dziewczyną zdawały się na nic. Cholera jasna! Cami rzuciła się w stronę kabrioletu w niesamowitą szybkością i po paru susach znalazła się tuż przy samochodzie od strony pasażera. Prędko otworzyła drzwi i wywlekła przyjaciółkę w ostatniej chwili – kiedy pociągnęła ją za sobą i lądując parę metrów od auta zakryła ją swoim własnym ciałem, na kabriolet spadł pojazd, chwilę wcześniej trzymany przez owe monstrum.
Co tutaj się dzieje? – próbowała na zimno zrozumieć zdarzenia sprzed paru chwil, lecz za sobą usłyszała łomot i z pojazdu kilka metrów od nich, w który wcześniej wbił się nieznany obiekt, wystrzeliło coś ciemnego niczym olbrzymia strzała w stronę potwora. A za klaunem błysnęło czerwone światło, skupiając całą uwagę potwora na siebie.
- Camille... - Domenica dźwignęła się na łokcie, zwracając się przerażonym głosem, lecz nie patrząc na wpół klęczącą dziewczynę obok niej. – ...powiedz mi, czy to mi wsypali jakieś proszki do kawy, czy...?
- Jeżeli tobie wsypali, to mi także, bo widzę dokładnie to samo co ty. – odpowiedziała stanowczo i czujnie. – Chodź, musimy przejść w bardziej bezpieczne miejsce.
Camille chwyciła za ramię Domenicę i dźwignęła ją z ziemi, pędząc w stronę budynków, gdzie mogły się skryć. Gdy tylko biegiem popędziły w stronę jakiegoś wejścia inni ludzie, kryjący się tam, otworzyli im drzwi.
- Masz niezły refleks, mała. – powiedział do Cami jakiś facet, wskazując na zdyszaną włoszkę, która padła na podłogę. – Brakowało parę sekund, by tę dziewczynę zmiażdżyło to coś. Jeszcze nigdy nie widziałem, by ktokolwiek tak szybko się poruszał!
Ale Camille zignorowała pochwały francuza. Miała w głowie plan, jak to coś powstrzymać, tylko ciężko by było jej niezauważalnie wymknąć się z tego miejsca.
- Co to właściwie jest? – spytała, wskazując na palcem na klauna, widzianego przez szklane drzwi i okna holu hotelu, w którym się aktualnie znajdowali. – To u was normalne?
- To coś? Widzimy to pierwszy raz, ale... - zaczął mężczyzna, kiedy ktoś nagle krzyknął.
- Patrzcie, to Biedronka!
Biedro... co?!
Camille wybiegła przed budynek, nie wierząc w to co usłyszała. I wpół kroku zamarła. Widziała jak z klaunem walczą... nie, nie walczą, raczej się bawią, bo walką tego nazwać nie można - dwoje postaci. Dziewczyna w czerwonym kostiumie i chłopak w czerni.
Chwila moment... czy on ma na sobie lateks?! – Camilli gałki oczne wyszły z orbit. Nie wiedziała, czy ma się śmiać czy płakać. A może to jakaś scena z filmu, jakiś plan filmowy tu się rozbił czy coś...
Jednak, kiedy wokół niej zebrał się wielki tłum ludzi skandujących hasła „Do boju Biedronko i Czarny Kocie" itp, myślała, że to musi być sen. Bardzo kiepski sen.
- Kto to jest? – spytała przypadkowego człowieka, stojącego tuż obok niej.
- To nasi bohaterowie! Zawsze ratują Paryż z opresji! – odpowiedział z entuzjazmem.
Camille zamrugała parę razy, wyjęła coś ostrego z kieszeni i mocno wbiła sobie w rękę. Wtedy przeszył ją przeraźliwy ból, a z rany zaczęła się sączyć krew.
To nie jest sen...?
Wtedy Czarny Kot rozpoczął atak od tyłu na klauna, jednak ten zamachnął się i odbił go lampą uliczną, jakby grał w baseball'a, a wtedy Kot z olbrzymią prędkością przeleciał przez całą długość placu i centralnie twarzą wbił się w latarnię. Cami nie powstrzymała się i zrobiła wielkiego facepalma. No ja nie wierze, co za amatorszczyzna... - zakrywała ręką oczy, nie chcąc patrzeć na to wszystko. Wtem znów do jej uszu dobiegł głośne wiwaty, a gdy spojrzała przed siebie, zobaczyła – a raczej nie zobaczyła trzymetrowego klauna, lecz jakiegoś mężczyznę na czworakach, a całe pobojowisko nagle znikło, jakby wszystko co widziała, odegrało się tylko w jej wyobraźni – latarnie całe, samochody ustawione w jak największym porządku, jej auto w całości, bez najmniejszej ryski.
Poczuła wstrząs, jakby ktoś ją nagle uderzył, bądź gorzej - uświadomił, że jest chora psychicznie i widzi obrazy, których tak naprawdę nie ma. W tłumie zaczęła szukać swojej przyjaciółki. Kiedy ją dostrzegła, podbiegła do niej, przepychając się między ludźmi. Gdy w końcu do niej dotarła, złapała ją za ramię, by spojrzeć jej oczy.
- Camille... błagam, powiedz, że też to wszystko widziałaś i nic mi się nie przywidziało. – dziewczyna błagała, cała roztrzęsiona. Wtedy zrozumiała, że to nie był ani sen, ani zwidy, lecz, że wszystko to działo się naprawdę.
Camille spojrzała ponownie na "superbohaterów" i jakby piorun ją strzelił. Przyglądała się im bardzo uważnie, zapamiętując najmniejszy szczegół. Jej myśli były tak nieprawdopodobne, że odepchnęła je od siebie, wmawiając sobie, że te niedorzeczności są spowodowane szokiem.

- Chodź. - wzięła Domme za rękę. - Musisz się uspokoić.


_____________________________________________________________________________

Napisałam to w jeden dzień i... kompletnie nie mam pojęcia co to jest - myśli przychodzą znikąd, słowa piszą się same. Nie wiem czy jest to dobre czy nie - jednak jest to pierwsze "spotkanie" Camille z bohaterami Miraculous... i będzie tych spotkań coraz więcej ;)

PS. Jeżeli ktoś się nie spostrzegł - ten ciemny, niezidentyfikowany obiekt, który walnął w samochód za Camille i któremu biegła na ratunek - tak, to był Chat Noir ;) <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz