Camille już
dochodziła do swojego samochodu, kiedy rozległ się sygnał przychodzącej
wiadomości.
„Gdzie jesteś?"
Domenica? – pomyślała zaskoczona
dziewczyna. Co się mogło stać? Przystanąwszy, wybrała szybko numer przyjaciółki
i po dwóch sygnałach w słuchawce usłyszała znajomy głos.
- No gdzieś ty
polazła?
- No ja jestem prawie
pod swoim domem, pakuje się w auto i jadę załatwić coś dla Andrei... - zaczęła
tłumaczyć, ale Domma jej przerwała.
- Ty czekaj tam na
mnie. Cze-ka-j. Ja zaraz będę, jadę z tobą.
- Yyyy... ale ja
przecież nie potrzebuje obstawy, już Markus mi proponował, że...
- Nie-wa-żne. Cze-kaj
na mnie! – wykrzyczała
do słuchawki i się rozłączyła.
- Ona jest jebnięta.
– powiedziała na głos Camille, patrząc na gasnący ekran telefonu w jej ręce.
Jedyne co, to
wzruszyła ramionami i ruszyła dalej. Czekała siedząc na masce samochodu jakieś
dziesięć minut, kiedy ujrzała w oddali biegnącą, znajomą postać. Wstała i
wsiadła do pojazdu odpalając silnik, wtedy drzwi pasażera się otworzyły i do
środka wskoczyła włoszka.
- Co cię napadło
nagle, żeby ze mną jechać? – zapytała Camille, wyjeżdżając autem z zatoki.
- Nie chce iść na
imprezę sama, a do mieszkania też nie chce mi się iść. I dawno nie spędzałyśmy
ze sobą głupio czasu. – zaczęła wyliczać. - Ciągle tylko praca, praca i latanie
wokół Daniela. Chciałabym czasami spędzić z tobą czas POZA studiem.
- To miłe. – zaśmiała
się Cami. – Myślałam, że lubisz swoją pracę.
- Bo ją uwielbiam,
wręcz kocham! – zawołała uradowana Domenica. Zawsze była pełna pozytywnych
„wibracji" i nikt nie wiedział, gdzie ona pokładała cały ten zasób energii
w swoim małym ciele. Kaskady ciemnych falistych włosów podskakiwały, kiedy żywo
gestykulowała, a szmaragdowe oczy błyszczały, mimo panującej ciemności wewnątrz
samochodu. – To jest to, robię co kocham, spełniam się! Czy to nie jest
spełnianie marzeń?!
- Owszem, jest! – nie
mogła się powstrzymać i wybuchła śmiechem. Zawsze tak to się kończyło, kiedy we
dwie zostawały same zamknięte w małej przestrzeni.
Dojechały do celu w
przeciągu czterdziestu minut, żywo rozmawiając i śmiejąc się z czego popadnie –
a to z plotek jakie słyszały, a to co komu się przydarzyło, czy to mieszkańców
Paryża, których mijały, a robili dziwne rzeczy, bądź robili śmieszne miny.
Camille jednym susem wbiegła do budynku i zostawiła w recepcji biura kopertę z
zaleceniem komu trzeba to przekazać i od kogo ona jest. Kiedy wróciła, Domma
stała na chodniku rozglądała się wokół. Była zachwycona architekturą tego
miasta, zawsze, kiedy wracali do Paryża, to ona najbardziej się z tego powodu
cieszyła.
- Oh, mon Dieu, to
miasto jest cudne! – kręciła się wokół własnej osi. – Mogłabym tu zostać na
zawsze!
- W mieście
zakochanych? Błagam, nie wywołuj u mnie mdłości. – odpowiedziała sarkastycznie
Cami. – Myślałam, że jako włoszka będziesz piętnować Włochy ponad wszystko.
- Bo tak jest! –
oburzyła się. – Ale to nie oznacza wcale, że nie doceniam uroku tego miejsca.
Ahh... gdybym w końcu odnalazła miłość... –rozmarzyła się. – I... to w tym
mieście. Wtedy bym jeszcze bardziej pokochała Paryż!
- Jesteś niepoprawną
romantyczką, będę rzygać zaraz tęczą. – odpowiedziała, wsiadając do kabrioletu,
a jej przyjaciółka wsiadła tuż za nią.
- A idź ty, głupia.
Sama byś sobie kogoś znalazła. Masz dwadzieścia lat, na co ty czekasz?
- Ja nie potrzebuje
chłopaka, by być szczęśliwą. Uważam, że chcę najpierw do czegoś dojść, później
będę się tym martwić.
- Później, to znaczy
kiedy? – zmierzyła ją wzrokiem.
- Mmmm... Po prostu..
później. – odpowiedziała niepewnie.
Akurat jechały w
stronę Luwru, szklana piramida robiła się coraz większa w miarę jak zbliżały
się do niej.
- A może by tak... -
zaczęła tym tonem głosu, który oznaczał wyraźne kłopoty. – Może byś zakręciła
się wokół Daniela..?
- Co!? – Camille
zakrztusiła się swoją własną śliną, szczerze zaskoczona idiotycznym pomysłem
swojej kumpeli. – Czy tyś się szaleju najadła?! Co ci przyszło w ogóle do
głowy?
- Och, no proszę cię!
Nie widziałaś go w samolocie, kiedy się o ciebie martwił! Znacie się bardzo
długo, wiele lat, prawda? Sami mówiliście! Znaliście się zanim jeszcze Daniel
rozpoczął swoją karierę muzyczną. – broniła swojego pomysłu na wszystkie
możliwe sposoby, przedstawiając swoje racje. – Nie ukrywaj, jesteście sobie
bliscy! Na pewno, gdybyście się stali parą, wasze wojny zostałyby zażegnane i z
pewnością stalibyście się gorącymi kochankami, gotowymi oddać za siebie życie.
- Dosyć tego! –
przerwała jej polka, nie mogąc już tego słuchać.
I wtedy nagle
samochody jadące przed nimi gwałtownie zaczęły hamować. Camille wdepnęła pedał
hamulca do samego końca, uciekając samochodem na bok, by nie doprowadzić do
kolizji z pojazdami tuż przed nią.
Kiedy się zatrzymały,
rzuciło nimi w przód na deskę rozdzielczą i kierownicę. Obie były w kompletnym
szoku i nie wiedziały przez chwilę co się wokół nich dzieje.
- Camille..? –
zapytała słabo Domma, łapiąc przyjaciółkę za ramię. – Słyszysz mnie?
- Tak, tak, żyję. –
dziewczyna odchyliła się na oparcie fotela i rozejrzała gorączkowo. – A z
tobą...?
- Wszystko okej. –
odpowiedziała automatycznie, patrząc się na to co się dzieje wokół. – Ale.. co
się stało?
W tym momencie
usłyszały krzyk. Czyjś ciągły krzyk, tylko, że coraz głośniejszy, jakby
zbliżający się do nich, ale... jakby... z góry?
Obie dziewczyny w tym
samym czasie uniosły wzrok i na ciemnym niebie początkowo nic nie widząc, po
chwili dostrzegły jakby czarną plamę lecącą z niezwykłą prędkością i TO COŚ
nagle gruchnęło tuż za ich autem, wbijając się w pojazd dziesięć metrów za
nimi.
- O mamma Mia!! –
krzyknęła Domenica, kuląc się na siedzeniu. Natomiast Camille instynktownie
wyskoczyła z auta i pokierowała się szybko w kierunku owego pojazdu. – C-co ty
robisz?! Sole, wracaj!
Ale Cami nie
słuchała, wiedziała co ma robić. Kiedy była w połowie drogi do miejsca
„wbicia" się tego czegoś, usłyszała przeraźliwy hałas tuż za nią.
Odwróciła się i ujrzała... klauna. Tylko, że to nie był zwykły klaun, tylko
trzymetrowe monstrum, jakby z najbardziej przerażającego horroru jaki mógł
kiedykolwiek powstać. Coś raczej a'la klaun-niespełniony artysta. Wtf?! – pomyślała, wytrzeszczając oczy. Czy to jest jakiś chory żart?
Jednak nie zdążyła
jeszcze dobrze dojść do siebie, by zrozumieć co się dzieje, kiedy klaun złapał
stojące obok niego auto i uniósł je nad swoją głowę, jakby nic nie ważyło, szykując
się do zamachu.
- Domma, wyłaź z
samochodu! – krzyknęła dziewczyna. Ale jej przyjaciółka nie reagowała. Zamarła
przerażona, wbita w siedzenie, nie mogąc się ruszyć z miejsca. Camille raz
jeszcze wykrzyknęła jej imię, ale wszelkie próby nawiązania kontaktu z
dziewczyną zdawały się na nic. Cholera
jasna! Cami rzuciła się w
stronę kabrioletu w niesamowitą szybkością i po paru susach znalazła się tuż
przy samochodzie od strony pasażera. Prędko otworzyła drzwi i wywlekła
przyjaciółkę w ostatniej chwili – kiedy pociągnęła ją za sobą i lądując parę
metrów od auta zakryła ją swoim własnym ciałem, na kabriolet spadł pojazd,
chwilę wcześniej trzymany przez owe monstrum.
Co tutaj się dzieje?
– próbowała
na zimno zrozumieć zdarzenia sprzed paru chwil, lecz za sobą usłyszała łomot i
z pojazdu kilka metrów od nich, w który wcześniej wbił się nieznany obiekt,
wystrzeliło coś ciemnego niczym olbrzymia strzała w stronę potwora. A za
klaunem błysnęło czerwone światło, skupiając całą uwagę potwora na siebie.
- Camille... -
Domenica dźwignęła się na łokcie, zwracając się przerażonym głosem, lecz nie
patrząc na wpół klęczącą dziewczynę obok niej. – ...powiedz mi, czy to mi
wsypali jakieś proszki do kawy, czy...?
- Jeżeli tobie
wsypali, to mi także, bo widzę dokładnie to samo co ty. – odpowiedziała
stanowczo i czujnie. – Chodź, musimy przejść w bardziej bezpieczne miejsce.
Camille chwyciła za
ramię Domenicę i dźwignęła ją z ziemi, pędząc w stronę budynków, gdzie mogły
się skryć. Gdy tylko biegiem popędziły w stronę jakiegoś wejścia inni ludzie,
kryjący się tam, otworzyli im drzwi.
- Masz niezły
refleks, mała. – powiedział do Cami jakiś facet, wskazując na zdyszaną włoszkę,
która padła na podłogę. – Brakowało parę sekund, by tę dziewczynę zmiażdżyło to
coś. Jeszcze nigdy nie widziałem, by ktokolwiek tak szybko się poruszał!
Ale Camille
zignorowała pochwały francuza. Miała w głowie plan, jak to coś powstrzymać,
tylko ciężko by było jej niezauważalnie wymknąć się z tego miejsca.
- Co to właściwie
jest? – spytała, wskazując na palcem na klauna, widzianego przez szklane drzwi
i okna holu hotelu, w którym się aktualnie znajdowali. – To u was normalne?
- To coś? Widzimy to
pierwszy raz, ale... - zaczął mężczyzna, kiedy ktoś nagle krzyknął.
- Patrzcie, to
Biedronka!
Biedro... co?!
Camille wybiegła
przed budynek, nie wierząc w to co usłyszała. I wpół kroku zamarła. Widziała
jak z klaunem walczą... nie, nie walczą, raczej się bawią, bo walką tego nazwać
nie można - dwoje postaci. Dziewczyna w czerwonym kostiumie i chłopak w czerni.
Chwila moment... czy
on ma na sobie lateks?! –
Camilli gałki oczne wyszły z orbit. Nie wiedziała, czy ma się śmiać czy płakać. A może to jakaś scena z filmu,
jakiś plan filmowy tu się rozbił czy coś...
Jednak, kiedy wokół
niej zebrał się wielki tłum ludzi skandujących hasła „Do boju Biedronko i Czarny Kocie"
itp, myślała, że to musi być sen. Bardzo kiepski sen.
- Kto to jest? –
spytała przypadkowego człowieka, stojącego tuż obok niej.
- To nasi
bohaterowie! Zawsze ratują Paryż z opresji! – odpowiedział z entuzjazmem.
Camille zamrugała
parę razy, wyjęła coś ostrego z kieszeni i mocno wbiła sobie w rękę. Wtedy
przeszył ją przeraźliwy ból, a z rany zaczęła się sączyć krew.
To nie jest sen...?
Wtedy Czarny Kot
rozpoczął atak od tyłu na klauna, jednak ten zamachnął się i odbił go lampą
uliczną, jakby grał w baseball'a, a wtedy Kot z olbrzymią prędkością przeleciał
przez całą długość placu i centralnie twarzą wbił się w latarnię. Cami nie
powstrzymała się i zrobiła wielkiego facepalma. No ja nie wierze, co za amatorszczyzna...
- zakrywała ręką oczy, nie
chcąc patrzeć na to wszystko. Wtem znów do jej uszu dobiegł głośne wiwaty, a
gdy spojrzała przed siebie, zobaczyła – a raczej nie zobaczyła trzymetrowego
klauna, lecz jakiegoś mężczyznę na czworakach, a całe pobojowisko nagle znikło,
jakby wszystko co widziała, odegrało się tylko w jej wyobraźni – latarnie całe,
samochody ustawione w jak największym porządku, jej auto w całości, bez
najmniejszej ryski.
Poczuła wstrząs,
jakby ktoś ją nagle uderzył, bądź gorzej - uświadomił, że jest chora
psychicznie i widzi obrazy, których tak naprawdę nie ma. W tłumie zaczęła
szukać swojej przyjaciółki. Kiedy ją dostrzegła, podbiegła do niej,
przepychając się między ludźmi. Gdy w końcu do niej dotarła, złapała ją za
ramię, by spojrzeć jej oczy.
- Camille... błagam,
powiedz, że też to wszystko widziałaś i nic mi się nie przywidziało. –
dziewczyna błagała, cała roztrzęsiona. Wtedy zrozumiała, że to nie był ani sen,
ani zwidy, lecz, że wszystko to działo się naprawdę.
Camille spojrzała
ponownie na "superbohaterów" i jakby piorun ją strzelił. Przyglądała
się im bardzo uważnie, zapamiętując najmniejszy szczegół. Jej myśli były tak
nieprawdopodobne, że odepchnęła je od siebie, wmawiając sobie, że te
niedorzeczności są spowodowane szokiem.
- Chodź. - wzięła
Domme za rękę. - Musisz się uspokoić.
_____________________________________________________________________________
Napisałam to w jeden dzień i... kompletnie nie mam pojęcia co to jest - myśli przychodzą znikąd, słowa piszą się same. Nie wiem czy jest to dobre czy nie - jednak jest to pierwsze "spotkanie" Camille z bohaterami Miraculous... i będzie tych spotkań coraz więcej ;)
Napisałam to w jeden dzień i... kompletnie nie mam pojęcia co to jest - myśli przychodzą znikąd, słowa piszą się same. Nie wiem czy jest to dobre czy nie - jednak jest to pierwsze "spotkanie" Camille z bohaterami Miraculous... i będzie tych spotkań coraz więcej ;)
PS. Jeżeli ktoś się nie spostrzegł - ten ciemny, niezidentyfikowany obiekt, który walnął w samochód za Camille i któremu biegła na ratunek - tak, to był Chat Noir ;) <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz