- A-Adrien?! C-c-co t-ty tu robisz? –
zaczęła się jąkać i czuła, jak jej twarz przybiera ten sam kolor co jej
sukienka.
- Ojciec zaproponował, że zabierze mnie
ze sobą, śmieszna sprawa, co? – zaśmiał się kłopotliwie, uciekając wzrokiem w
bok. Ile to ja musiałem tak naprawdę
błagać ojca, by zabrał mnie ze sobą, pomyślał. Sam się dziwię, że udało mi się go namówić.
- Oh… F-faktycznie, dość fatalnie… to
znaczy zabawnie! - Marinette szukała odpowiednich słów, by nie palnąć znów
czegoś głupiego. – Dobrze się bawisz? W końcu możesz spędzić z nim trochę
czasu…
- Co? – spytał chłopak, zbity trochę z
tropu. – A… a! Tak! To znaczy, teraz z kimś rozmawia, jak zwykle praca go nie
odstępuje. Ale za to mógłbym spędzić trochę czasu z tobą. – spojrzał na nią
nieodgadnionym wzrokiem.
- Tak, to miło… - zaczęła Mari, chociaż
przypomniała sobie, że nie przyszła na galę sama. – Naprawdę bardzo chętnie
spędziłabym z tobą ten czas…
- Ale akurat jest zajęta. – dziewczyna
usłyszała za sobą głos Daniela. Kiedy się obejrzała, zobaczyła, że chłopak stoi
za nią razem ze stylistą, przeszywając Adriena wzrokiem. – Nie spodziewałem
się, że twój kolega także tu będzie.
- Oh, doprawdy mój drogi, ostatnimi
czasy można bardzo łatwo cię zaskoczyć. Jakże szczerze dziwi mnie ten fakt. – zakpił
z chłopaka Phillipe.
- Dziwi cię to, że dziwi mnie to, że
przyszedłeś we fraku? – piosenkarz mierzył uważnie mężczyznę wzrokiem.
Wyglądało to dość komicznie, biorąc pod uwagę znaczną różnicę wzrostu między
jednym a drugim.
- Dlatego wmówię, że ostatnio jesteś
jakiś nieswój, że można cię tak łatwo zadziwić.
- Wasza dwójka jest naprawdę zabawna. –
wtrąciła bez zastanowienia Marinette, chichocząc cicho, próbując nie wybuchnąć
śmiechem.
- Ciebie naprawdę to śmieszy? – zapytał
Daniel patrząc na dziewczynę, jak na idiotkę.
- Tak. – zachichotała.
- Widać ktoś tu jest pasjonatką ubogiego
żartu. – uśmiechnął się promiennie Phillipe
do Mari, po czym zwrócił się do chłopaka. - Zupełnie jak pewna dama, którą
wszyscy znamy.
- Znowu zaczynasz? – westchnął zirytowany
chłopak i odwrócił się do Marinette. – Powinniśmy wejść na salę i odnaleźć
swoje miejsca, zanim…
W tej chwili urwał, patrząc się gdzieś
daleko, ponad Marinette i stojącego cicho tuż obok niej Adriena. Jego wzrok
stwardniał, a twarz stężała, stojąc tak w bezruchu, jakby nagle czas się
zatrzymał. Po dłuższej chwili ruszył
żywszym krokiem w stronę, w którą się wpatrywał i rzucił szybkie „Przepraszam
na moment”, mijając dwójkę przyjaciół.
- Coś się stało? – zwrócił się do
dziewczyny Adrien, wyraźnie zdziwiony, zupełnie jak ona sama.
- Nie mam pojęcia… - spojrzała na
Adriena.
- Ojoj… - zaczął blady Phillipe. –
Wybacz młodzieńcze, nie chcę być nieuprzejmy, ale naprawdę byłoby lepiej,
gdybyś wrócił już do swojego ojca. A ty… - zwrócił się do Marinette,
gestykulując charakterystycznie. – …lepiej chodź ze mną. Coś czuję, że będziemy
musieli powstrzymać krwawą rzeź.
* * * * * *
- Markus, nie podoba mi się to co mówisz. – powiedziała
Camille, zachowując zimną krew.
- Nie widzisz, jaki on jest? – chłopak
podniósł głos i wskazał palcem na swoją odrapaną twarz. – Widzisz co mi zrobił?
Rzucił się na mnie bez powodu!
- Ciszej, nie jesteśmy tu sami. –
upomniała go dziewczyna. – I na pewno od tak, by się na ciebie nie rzucił, jak
mówisz. Znam go za dobrze, byle co go nie wytrąca z równowagi. Podejmuje radykalne
kroki dopiero w samoobronie.
- Nie wiesz jakie straszne rzeczy o
tobie mówił… - ciągnął dalej chłopak.
- W to akurat tym bardziej nie uwierzę.
- syknęła zła Cam, rzucając koledze
mordercze spojrzenie. – Więc lepiej nie zmyślaj.
- Dlaczego ty niczego nie widzisz? On
cię tylko wykorzystuje, wszyscy to wiedzą. Robisz o wiele więcej, niż to co
należy do twoich obowiązków. Przez niego zostałaś zmuszona do opuszczenia
swojej rodziny; masz zamiar tak spędzić całe swoje życie, latając za nim? Czemu
nie myślisz o sobie? I… i jeszcze to wasze wspólne pomieszkiwanie, jakby nie
mógł mieszkać gdzie indziej. Powiedz, jesteś przez niego zastraszana, prawda?
- Wystarczy! – odepchnęła go, kiedy
Markus podszedł zbyt blisko niej. – Ty n i c nie wiesz, więc jakim
prawem możesz mówić takie rzeczy? On wcale mnie nie zmusił do opuszczenia
rodziny, tak jak ty mówisz. On tak naprawdę mnie w pewnym sensie uratował, ale
nie mam zamiaru ci się z tego tłumaczyć, bo nie zrozumiesz i tak. Do tego,
pracując właśnie tak jak pracuje, ja się po prostu spełniam, nawet jeżeli będę
miała to robić do końca życia. Co ty w ogóle sobie myślisz? Że mnie znasz?
Gdyby tak naprawdę było, wiedziałbyś, że ja
n i g d y nie robię tego,
czego n i e c h c ę. I nikt, powtarzam, NIKT, niezależnie
od intencji, nie ma prawa twierdzić, że Daniel mnie zastrasza!
- W takim razie przyznaj się, że jest ci
go żal.
- Słucham? – spojrzała na choreografa
zbita z tropu.
- Jesteś przy nim przez ten cały czas,
od samego początku tylko i wyłącznie z litości. Dlatego właśnie nie odejdziesz
z pracy. Dlatego nie wrócisz do rodziny, nie zaczniesz układać życia po swojemu.
– Markus położył swoją rękę na jej ramieniu, zmuszając ją tym, by patrzyła się
wprost w jego oczy. Jednak tym jednym dotykiem nieświadomie otworzył przed nią
swój umysł, przez co Cam zagłębiła się w jego wspomnienia. I już znała
odpowiedź na nurtujące ją pytanie ostatnich dni. – Mogłabyś w każdej chwili
odejść z pracy, przecież to tylko praca. Nic więcej. To nie jest twoje życie.
Mogłabyś nareszcie zacząć się spełniać jako artystka. Daniel wcale nie jest ci
potrzebny do szczęścia. Wiem od innych, że tak naprawdę uciekłaś z domu, bo
było ci żal tego chłopaka przez to, że rodzina się od niego odwróciła.
Poświęciłaś swoje szczęście, by zając się tym zerem. Zupełnie niepotrzebnie, bo
on nawet tego nie docenia…
- Dosyć. – dziewczyna mu przerwała,
policzkując go z całej siły, tak, że dwudziestodwulatek stracił równowagę i o
mało nie upadł na posadzkę. – Nic, z tego co powiedziałeś, nie jest prawdą.
Moje życie już jest ułożone po mojemu, właśnie tutaj gdzie teraz jestem. Przy
Danielu, Andrei, Phillipe, Dommie i wszystkich innych. To nie jest dla mnie
tylko zwykła praca, dla mnie to całe życie. I to właśnie tutaj jest moja
rodzina. Wy jesteście moją rodziną. Więc dlaczego chcesz mnie namówić bym
odeszła gdzieś, gdzie nie będę szczęśliwa? Nie wiem, czy ktokolwiek i
gdziekolwiek daliby mi taką swobodę spełniania się artystycznie jaką daje mi
Daniel. I to nie ja opuściłam rodzinę dla Daniela… To Daniel zostawił swoją
przeze mnie! – straciła panowanie nad sobą i ostatnie zdanie wykrzyczała ze
łzami w oczach. – Gdyby nie on, nie mam pojęcia, co by się ze mną w tej chwili
działo, kim bym była i gdzie bym się znajdowała. Nie wiem co się z tobą dzieje,
Marki. Nigdy taki nie byłeś, skąd się wzięła u ciebie nagle ta wrogość do Daniela? Błagam, nie dawaj mi powodów, bym
cię znienawidziła, bo naprawdę uważam cię za przyjaciela, nie wroga, dlatego…
- Kamila, wystarczy. – kiedy usłyszała
te słowa, serce jej zamarło. Między nią, a Markusem stanął Daniel, zwrócony
twarzą do chłopaka. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, jednak jego oczy
były dzikie, wściekle dzikie. – Powiedziałem ci już coś ostatnio, Markus.
Której części nie zrozumiałeś? I w ogóle to jakim prawem wspominasz rodzinę
Kam…
- Daniel... – Cami bez zastanowienia
złapała chłopaka za ramię. Wiedziała, że jeżeli w porę nie odwróci uwagi
przyjaciela, może stać się naprawdę coś niedobrego. – To nie ma znaczenia.
Proszę, odpuść.
Chłopak początkowo nie reagował, tylko nadal
przeszywał wzrokiem wroga, nie zauważając nawet, że tuż obok pojawił się
Phillipe wraz z Marinette. Kiedy zamknął oczy, jakby bijąc się sam ze sobą,
stojąc w bezruchu pośrodku całego zamieszania, po chwili ponownie je otwierając,
odwrócił się, rzucając krótkie „Chodź ze mną” i łapiąc dziewczynę za nadgarstek,
pociągnął ją gdzieś za sobą, nie oglądając się na nikogo.
- Tak, wy idźcie, a my tu zajmiemy się
pewnym drobiazgiem! – zawołał za nimi Philli, mimo, że wiedział, że żadne z
nich go nie słucha, jednocześnie piorunując wzrokiem młodego chłopaka w
kasztanowej czuprynie. – Pewnie jesteś z siebie dumny, co? Czego tak naprawdę
oczekiwałeś po tym całym cyrku? Nie wierzę, że jesteś na tyle głupi myśląc, że
uda ci się popsuć relację tej dwójki. I spójrz na mnie, jak do ciebie mówię. –
mężczyzna zdzielił chłopaka po głowie czymś podobnym do ulotki, którą trzymał w
ręce, by ten na niego spojrzał. Mówił bardzo surowym tonem, niczym ojciec do
syna, który bardzo narozrabiał. – Nie zauważyłeś, że mimo ich zachowania, przywiązanie
tych dwoje do sienie jest bardzo silne? Siedzę z tymi dzieciakami od samego
początku i uwierz mi, w żaden, ale to w żaden sposób nie uda ci się zburzyć zaufania,
które jest między nimi.
-
Jeszcze zobaczymy. – wysyczał wściekle i przeszedł obok stylisty, trącając go ramieniem.
- Phillipe, o co w ogóle tutaj chodziło?
– zapytała Mari, nic nie rozumiejąc.
- Nic takiego, Cukiereczku. Tak to bywa,
jak ma się dwa koguty na podwórku i jeden drugiemu chce pokazać, który z nich
jest ważniejszy. Chociaż wcale mi się to nie podoba, że ma być to kosztem biednej
Camille. Przy niej nie można wspominać o jej rodzinie. Dziewczyna jest bardzo
silna, ale to temat tabu. Po prostu nie wolno i koniec.
- Dokąd teraz poszli Daniel i Cam?
- Nie wiem, ale mam nadzieję na dwie
rzeczy. Pierwsze, że Dan szybko się uspokoi. A dwa, że szybko wrócą, bo nie
mają zbyt dużo czasu na pogawędki.
- Czy mogę zadać jedno pytanie…? –
zaczęła dziewczyna niepewna, czy powinna o to pytać mężczyznę.
- Co takiego cię trapi, kochanie?
- Co jest między Danielem, a Camille?
Ale… tak naprawdę?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz