piątek, 29 lipca 2016

Część 22 - Dwa koguty

- A-Adrien?! C-c-co t-ty tu robisz? – zaczęła się jąkać i czuła, jak jej twarz przybiera ten sam kolor co jej sukienka.
- Ojciec zaproponował, że zabierze mnie ze sobą, śmieszna sprawa, co? – zaśmiał się kłopotliwie, uciekając wzrokiem w bok. Ile to ja musiałem tak naprawdę błagać ojca, by zabrał mnie ze sobą, pomyślał. Sam się dziwię, że udało mi się go namówić.
- Oh… F-faktycznie, dość fatalnie… to znaczy zabawnie! - Marinette szukała odpowiednich słów, by nie palnąć znów czegoś głupiego. – Dobrze się bawisz? W końcu możesz spędzić z nim trochę czasu…
- Co? – spytał chłopak, zbity trochę z tropu. – A… a! Tak! To znaczy, teraz z kimś rozmawia, jak zwykle praca go nie odstępuje. Ale za to mógłbym spędzić trochę czasu z tobą. – spojrzał na nią nieodgadnionym wzrokiem.
- Tak, to miło… - zaczęła Mari, chociaż przypomniała sobie, że nie przyszła na galę sama. – Naprawdę bardzo chętnie spędziłabym z tobą ten czas…
- Ale akurat jest zajęta. – dziewczyna usłyszała za sobą głos Daniela. Kiedy się obejrzała, zobaczyła, że chłopak stoi za nią razem ze stylistą, przeszywając Adriena wzrokiem. – Nie spodziewałem się, że twój kolega także tu będzie.
- Oh, doprawdy mój drogi, ostatnimi czasy można bardzo łatwo cię zaskoczyć. Jakże szczerze dziwi mnie ten fakt. – zakpił z chłopaka Phillipe.
- Dziwi cię to, że dziwi mnie to, że przyszedłeś we fraku? – piosenkarz mierzył uważnie mężczyznę wzrokiem. Wyglądało to dość komicznie, biorąc pod uwagę znaczną różnicę wzrostu między jednym a drugim.
- Dlatego wmówię, że ostatnio jesteś jakiś nieswój, że można cię tak łatwo zadziwić.
- Wasza dwójka jest naprawdę zabawna. – wtrąciła bez zastanowienia Marinette, chichocząc cicho, próbując nie wybuchnąć śmiechem.
- Ciebie naprawdę to śmieszy? – zapytał Daniel patrząc na dziewczynę, jak na idiotkę.
- Tak. – zachichotała.
- Widać ktoś tu jest pasjonatką ubogiego żartu. – uśmiechnął się  promiennie Phillipe do Mari, po czym zwrócił się do chłopaka. - Zupełnie jak pewna dama, którą wszyscy znamy.
- Znowu zaczynasz? – westchnął zirytowany chłopak i odwrócił się do Marinette. – Powinniśmy wejść na salę i odnaleźć swoje miejsca, zanim…
W tej chwili urwał, patrząc się gdzieś daleko, ponad Marinette i stojącego cicho tuż obok niej Adriena. Jego wzrok stwardniał, a twarz stężała, stojąc tak w bezruchu, jakby nagle czas się zatrzymał.  Po dłuższej chwili ruszył żywszym krokiem w stronę, w którą się wpatrywał i rzucił szybkie „Przepraszam na moment”, mijając dwójkę przyjaciół.
- Coś się stało? – zwrócił się do dziewczyny Adrien, wyraźnie zdziwiony, zupełnie jak ona sama.
- Nie mam pojęcia… - spojrzała na Adriena.
- Ojoj… - zaczął blady Phillipe. – Wybacz młodzieńcze, nie chcę być nieuprzejmy, ale naprawdę byłoby lepiej, gdybyś wrócił już do swojego ojca. A ty… - zwrócił się do Marinette, gestykulując charakterystycznie. – …lepiej chodź ze mną. Coś czuję, że będziemy musieli powstrzymać krwawą rzeź.
* * * * * *
- Markus,  nie podoba mi się to co mówisz. – powiedziała Camille, zachowując zimną krew.
- Nie widzisz, jaki on jest? – chłopak podniósł głos i wskazał palcem na swoją odrapaną twarz. – Widzisz co mi zrobił? Rzucił się na mnie bez powodu!
- Ciszej, nie jesteśmy tu sami. – upomniała go dziewczyna. – I na pewno od tak, by się na ciebie nie rzucił, jak mówisz. Znam go za dobrze, byle co go nie wytrąca z równowagi. Podejmuje radykalne kroki dopiero w samoobronie.
- Nie wiesz jakie straszne rzeczy o tobie mówił… - ciągnął dalej chłopak.
- W to akurat tym bardziej nie uwierzę. -  syknęła zła Cam, rzucając koledze mordercze spojrzenie. – Więc lepiej nie zmyślaj.
- Dlaczego ty niczego nie widzisz? On cię tylko wykorzystuje, wszyscy to wiedzą. Robisz o wiele więcej, niż to co należy do twoich obowiązków. Przez niego zostałaś zmuszona do opuszczenia swojej rodziny; masz zamiar tak spędzić całe swoje życie, latając za nim? Czemu nie myślisz o sobie? I… i jeszcze to wasze wspólne pomieszkiwanie, jakby nie mógł mieszkać gdzie indziej. Powiedz, jesteś przez niego zastraszana, prawda?
- Wystarczy! – odepchnęła go, kiedy Markus podszedł zbyt blisko niej. – Ty n i c nie wiesz, więc jakim prawem możesz mówić takie rzeczy? On wcale mnie nie zmusił do opuszczenia rodziny, tak jak ty mówisz. On tak naprawdę mnie w pewnym sensie uratował, ale nie mam zamiaru ci się z tego tłumaczyć, bo nie zrozumiesz i tak. Do tego, pracując właśnie tak jak pracuje, ja się po prostu spełniam, nawet jeżeli będę miała to robić do końca życia. Co ty w ogóle sobie myślisz? Że mnie znasz? Gdyby tak naprawdę było, wiedziałbyś, że ja  n i g d y  nie robię tego, czego  n i e  c h c ę. I nikt, powtarzam, NIKT, niezależnie od intencji, nie ma prawa twierdzić, że Daniel mnie zastrasza!
- W takim razie przyznaj się, że jest ci go żal.
- Słucham? – spojrzała na choreografa zbita z tropu.
- Jesteś przy nim przez ten cały czas, od samego początku tylko i wyłącznie z litości. Dlatego właśnie nie odejdziesz z pracy. Dlatego nie wrócisz do rodziny, nie zaczniesz układać życia po swojemu. – Markus położył swoją rękę na jej ramieniu, zmuszając ją tym, by patrzyła się wprost w jego oczy. Jednak tym jednym dotykiem nieświadomie otworzył przed nią swój umysł, przez co Cam zagłębiła się w jego wspomnienia. I już znała odpowiedź na nurtujące ją pytanie ostatnich dni. – Mogłabyś w każdej chwili odejść z pracy, przecież to tylko praca. Nic więcej. To nie jest twoje życie. Mogłabyś nareszcie zacząć się spełniać jako artystka. Daniel wcale nie jest ci potrzebny do szczęścia. Wiem od innych, że tak naprawdę uciekłaś z domu, bo było ci żal tego chłopaka przez to, że rodzina się od niego odwróciła. Poświęciłaś swoje szczęście, by zając się tym zerem. Zupełnie niepotrzebnie, bo on nawet tego nie docenia…
- Dosyć. – dziewczyna mu przerwała, policzkując go z całej siły, tak, że dwudziestodwulatek stracił równowagę i o mało nie upadł na posadzkę. – Nic, z tego co powiedziałeś, nie jest prawdą. Moje życie już jest ułożone po mojemu, właśnie tutaj gdzie teraz jestem. Przy Danielu, Andrei, Phillipe, Dommie i wszystkich innych. To nie jest dla mnie tylko zwykła praca, dla mnie to całe życie. I to właśnie tutaj jest moja rodzina. Wy jesteście moją rodziną. Więc dlaczego chcesz mnie namówić bym odeszła gdzieś, gdzie nie będę szczęśliwa? Nie wiem, czy ktokolwiek i gdziekolwiek daliby mi taką swobodę spełniania się artystycznie jaką daje mi Daniel. I to nie ja opuściłam rodzinę dla Daniela… To Daniel zostawił swoją przeze mnie! – straciła panowanie nad sobą i ostatnie zdanie wykrzyczała ze łzami w oczach. – Gdyby nie on, nie mam pojęcia, co by się ze mną w tej chwili działo, kim bym była i gdzie bym się znajdowała. Nie wiem co się z tobą dzieje, Marki. Nigdy taki nie byłeś, skąd się wzięła u ciebie nagle ta wrogość  do Daniela? Błagam, nie dawaj mi powodów, bym cię znienawidziła, bo naprawdę uważam cię za przyjaciela, nie wroga, dlatego…
- Kamila, wystarczy. – kiedy usłyszała te słowa, serce jej zamarło. Między nią, a Markusem stanął Daniel, zwrócony twarzą do chłopaka. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, jednak jego oczy były dzikie, wściekle dzikie. – Powiedziałem ci już coś ostatnio, Markus. Której części nie zrozumiałeś? I w ogóle to jakim prawem wspominasz rodzinę Kam…
- Daniel... – Cami bez zastanowienia złapała chłopaka za ramię. Wiedziała, że jeżeli w porę nie odwróci uwagi przyjaciela, może stać się naprawdę coś niedobrego. – To nie ma znaczenia. Proszę, odpuść.
Chłopak początkowo nie reagował, tylko nadal przeszywał wzrokiem wroga, nie zauważając nawet, że tuż obok pojawił się Phillipe wraz z Marinette. Kiedy zamknął oczy, jakby bijąc się sam ze sobą, stojąc w bezruchu pośrodku całego zamieszania, po chwili ponownie je otwierając, odwrócił się, rzucając krótkie „Chodź ze mną” i łapiąc dziewczynę za nadgarstek, pociągnął ją gdzieś za sobą, nie oglądając się na nikogo.
- Tak, wy idźcie, a my tu zajmiemy się pewnym drobiazgiem! – zawołał za nimi Philli, mimo, że wiedział, że żadne z nich go nie słucha, jednocześnie piorunując wzrokiem młodego chłopaka w kasztanowej czuprynie. – Pewnie jesteś z siebie dumny, co? Czego tak naprawdę oczekiwałeś po tym całym cyrku? Nie wierzę, że jesteś na tyle głupi myśląc, że uda ci się popsuć relację tej dwójki. I spójrz na mnie, jak do ciebie mówię. – mężczyzna zdzielił chłopaka po głowie czymś podobnym do ulotki, którą trzymał w ręce, by ten na niego spojrzał. Mówił bardzo surowym tonem, niczym ojciec do syna, który bardzo narozrabiał. – Nie zauważyłeś, że mimo ich zachowania, przywiązanie tych dwoje do sienie jest bardzo silne? Siedzę z tymi dzieciakami od samego początku i uwierz mi, w żaden, ale to w żaden sposób nie uda ci się zburzyć zaufania, które jest między nimi.
 - Jeszcze zobaczymy. – wysyczał wściekle i przeszedł obok stylisty, trącając go ramieniem.
- Phillipe, o co w ogóle tutaj chodziło? – zapytała Mari, nic nie rozumiejąc.
- Nic takiego, Cukiereczku. Tak to bywa, jak ma się dwa koguty na podwórku i jeden drugiemu chce pokazać, który z nich jest ważniejszy. Chociaż wcale mi się to nie podoba, że ma być to kosztem biednej Camille. Przy niej nie można wspominać o jej rodzinie. Dziewczyna jest bardzo silna, ale to temat tabu. Po prostu nie wolno i koniec.
- Dokąd teraz poszli Daniel i Cam?
- Nie wiem, ale mam nadzieję na dwie rzeczy. Pierwsze, że Dan szybko się uspokoi. A dwa, że szybko wrócą, bo nie mają zbyt dużo czasu na pogawędki.
- Czy mogę zadać jedno pytanie…? – zaczęła dziewczyna niepewna, czy powinna o to pytać mężczyznę.
- Co takiego cię trapi, kochanie?

- Co jest między Danielem, a Camille? Ale… tak naprawdę? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz